Homilie i Kazania niedzielne...

... to by było zbyt proste!!!
Więc trochę myśli - czasami niepozbieranych, niepoukładanych - dotyczących Liturgii Słowa najbliższej niedzieli. Umieszczając tutaj gotowe kazania, uznałbym innych za nieumiejących pisać i tworzyć.
Szanując i podziwiając wszystkich - zachęcam do zapoznania się z moimi przemyśleniami, bądź tekstami, które dla mnie były lub są inspiracją...
Google

środa, 24 grudnia 2008

środa, 3 grudnia 2008

Człowiek o imieniu Jan...

Na imię było mu Jan. Ludzie znali go, jako Chrzciciela. Niektórzy twierdzili, że był ekscentryczny. Inni uważali go za nieprawdziwego. On na pewno nie był z tych, którzy myślą: Jak wygrać przyjaciół i wpływać na ludzi. On nie pasuje do pasterzy i mędrców i inne znaków, które tradycyjnie kojarzą nam się z Bożym Narodzeniem. Sługa Boży zwiastował spektakularne wydarzenia, które wkrótce miały się spełniać.

Od samego początku wszystko niepowtarzalna, niewiarygodne. Jego matka Elżbieta była powiązana z Maryją, Matką Jezusa. Elżbieta poczęła sześć miesięcy przed Maryją, która poczęła jak mówią uczeni w wieku 13 lat, więc jako bardzo młoda dziewczyna, prawie dziecko. Elżbieta, z drugiej strony, była starszą kobietą. Ona nigdy nie urodziła dziecka. Można o niej myśleć bardziej w kategoriach babcia niż matka. Jednak ona i jej maż starszy kapłan byli mało prawdopodobną parą kandydatów na rodziców.

Kiedy Jan rozpoczął swoją posługę mieszkał w samotności na pustyni. Karmił się szarańczą i miodem, ubrany był w szaty z sierści wielbłąda.

Nie miał on względu na osoby, ani rangi różnych osób. Miał onieśmielającą osobowość. Z tego powodu górne klasy odrzuciły zarówno jego samego jak i jego misję, jego słowa.

Jan przyciągnął wielu słuchaczy, z których wielu otrzymało chrzest przez jego ręce. Niektórzy z tych uczniów, później stali się uczniami Pana. Wiele osób zaczęło myśleć o Janie jako o oczekiwanym Mesjaszu. Z tego powodu w ewangelii wg św. Jana czytany: Pojawił się człowiek posłany od Boga, Jan mu było na imię, On przyszedł na świadectwo, aby świadczyć o Światłości, aby wszyscy uwierzyli przez Niego. On nie był światłością, ale przyszedł, aby dać świadectwo świetle.

Co zwróciło ludzi do Jana i do jego nauki? Być może wydawał im się tak bardzo odległym, innym. Jego ascetyczny styl życia był powodem, aby go słuchać. Może wielu widziało w nim proroka Eliasza, który powrócił. Albo może było coś innego, co sprawiło, że ludzie zaczęli słuchać Jana i przyjmować chrzest od niego. Może było coś więcej niż jego dziwaczne życie. On sam zrozumiał, że Bóg ma zamiar zrobić coś, co wstrząśnie fundamentami ziemi, i on jest potrzebny, aby przygotować ludzi do tego wydarzenia. Zrobił to w zasadzie trzy sposoby ...
- przez pobożne życie,
- przez zakwestionowanie ludzkich grzechów,
- wskazał drogę do Chrystusa i wskazał Jego samego.

piątek, 28 listopada 2008

Czuwa również ten, kto śpi...

Chrystus daje nam napomnienie dotyczące czuwania, czy trzeba je interpretować tylko dosłownie: Biada temu, kogo chwila ta zaskoczy w łóżku.
Pana można bowiem przyjąć również we śnie.
"Czuwanie" nie oznacza oczywiście, że nigdy nie wolno udać się na spoczynek. Chodzi raczej o to, aby mieć świadomość powierzonego nam zadania, które staramy się starannie wypełniać każdego dnia.
Dlatego wiedząc, że dzisiaj spełniliśmy swoje zadanie (podobnie jutro i tak aż do owego dnia), możemy zasypiać spokojnie. Gdy się położę, zasypiam spokojnie... (Ps 4, 9)
Pan nie będzie miał nam nic do zarzucenia, jeśli zastanie nas śpiących po wiernym wypełnieniu naszych zadań. To jest zupełnie coś innego niż "uśpienie" w obojętności, bezczynności, lenistwie.
Istnieje sen, który jest wyrazem nieobecności, nieodpowiedzialności, gnuśności, sen kogoś, kto niczego nie zauważa. Ktoś może ironicznie zauważyć, że zbyt wielu ludzi wstaje wcześnie, ale budzi się późno.
Pan prawdopodobnie nie zapyta nas o to, o której godzinie wstawaliśmy. Interesuje Go to, czy i kiedy "przebudziliśmy się" i dostrzegliśmy nasze powołanie, kiedy otworzyliśmy oczy i zobaczyliśmy Go.

CZUWANIE:
- spełnianie powierzonych nam zadań, naszego powołania, naszych zawodów, naszych powinności, oczekiwanie AKTYWNE!
- czujna odpowiedzialność, nie apokaliptyczny fanatyzm - który fantazjuje na temat końca świata, i nie uśpienie czy wyobcowanie - które traci z oczu zadanie i cel naszego życia
- to życie w ciągłym pogotowiu, przebudzony, w postawie oczekiwania
- życie w postawie służby, w oczekiwaniu na pana, który może wrócić w każdej chwili
- walka, wysiłek, wyrzeczenie
- nie ma nic wspólnego z biernością czy obojętnością.

Jest oczekiwaniem przeżywanym w nadziei. Delikatne kroki Osoby, której gorąco oczekujemy, nie pozwalają nam zasnąć. Czuwajmy, wsłuchując się w ciszę.
_____________________________________
A. Pronzato, Przypowieści Jezusa, tom 1.

czwartek, 27 listopada 2008

Adwent czasem przygotowania...

Trudno nam zrozumieć, pojąć czas powrotu Jezusa. Boży czas, Boży zegar w jakiś sposób jest zsynchronizowany z naszym. Mały chłopiec przebywał na wzgórzu i podziwiał białe chmury na niebie. Wkrótce zaczął myśleć o Bogu.

Powiedział na głos:
- Boże? Czy naprawdę istniejesz?
Zdziwił się, bo nagle usłyszał:
- Tak, istnieję! Co mogę dla ciebie zrobić?
Wykorzystując szansę zapytał:
- Boże, ile to jest milion lat dla ciebie?
Wiedząc, że chłopiec nie zrozumie dobrze pojęcia nieskończoności, Bóg odpowiedział:
- Milion lat jest dla mnie jak jedna minuta.
Chłopiec pytał dalej:
- A milion złotych jest dla ciebie jak co?
Bóg odpowiedział:
- Milion złotych dla mnie, chłopcze, jest jak grosz.
Chłopiec się ucieszył i wpadł na pewien pomysł, zaczął mówić:
- Jesteś tak hojny... czy możesz dać mi Twojego jednego grosza?
Bóg odpowiedział: Oczywiście, chłopcze! Poczekaj minutkę.

Ten mały chłopiec nie był przygotowany chyba na taką odpowiedź. Tekst ewangelii wydaje się tak mało dobrany do czasu jaki rozpoczęliśmy - do Adwentu! Nie ma tutaj nic o Maryi i Józefie, Mędrcach, obserwując ich pasterzy, którzy odeszli od swych owiec.
Zamiast tego jest opowieść o zamożnym właścicielu ziemskim, który udaje się w podróż. Pracownikom pozostawił swoje mienie, gdy powrócił chciał sprawdzić ich zarządzanie wcześniej powierzonym dobrem. Jest to opowieść o przygotowaniach, o ludziach gotowych na spotkanie z właścicielem. W tym sensie jest to właśnie opowieść o Adwencie, o ciągłej gotowości na spotkanie z Bogiem.

Adwent jest czasem przygotowania na powrót Jezusa...


Przyjścia, które będzie cudowną randką, na ten przykład:

środa, 26 listopada 2008

Dzień Pański przyjdzie...

Mimo tego, że większość ludzi próbuje zaprzeczyć - koniec nadchodzi. Mówi nam o tym nauka i mówi nam o tym Biblia. Ten koniec nie będzie pewną tymczasową awarią systemu. Raczej będzie to kompletna awaria - awaria, która wprowadzi nowe niebo i nową ziemię - a nie tylko jakieś poprawki, które pozwolą na życie tak, jakby nic się nie stało.

Koniec zbliża się do każdego z nas indywidualnie - fakt, któremu nie możemy zaprzeczyć, a który powinien być wystarczający, aby zmusić nas do myślenia. Może być wcześniej - może być później. Ale przyjdzie.

Pytanie tego czasu - Adwentu, wyzwanie tego tygodnia, który przed nami- czy jesteśmy gotowi? Czy jesteśmy gotowi, aby spotkać Boga? Czy jesteśmy gotowi stanąć przed trybunałem? Czy jesteśmy gotowi na przyjęcie nowego świata? Czy jesteśmy gotowy, aby zobaczyć jak stary świat dobiega końca?

Pytanie dla ciebie i mnie: Czy jesteśmy gotowi jak ci, którzy chcą przetrwać jakaś trudną wyprawę, czy chcą przeżyć tydzień gdzieś w dżungli, gdzieś nad Amazonką. Czy jesteśmy gotowi stanąć przed Jezusem? Czy jesteśmy przygotowani do chwili, kiedy świat zostanie oceniony, gdy my będziemy sądzeni.

To pytanie nie dotyczy naszych zapasów na czarną godzinę, nagromadzenia żywności w puszkach, lekarstw, ale czy przygotowaliśmy naszej duszy wieczne mieszkanie w niebie.

Powstaje pytanie, gdzie gromadzę moje zasoby, gdzie lokuję swoją przyszłość, w samochodzie, w nowym domu, w nowym koncie w banku z wysokim oprocentowaniem. A może winniśmy szukać i zdobywać duchowe aktywa - aktywa, które nigdy nie przeminą, mimo, że wszystkie inne znikną. Czy gromadzę aktywa, którym nie zagrozi nigdy żadna bessa...

Kwestia naszego Adwentu, naszego oczekiwania - oczekiwania na przyjście Pana, kiedyś na końcu mego i twego życia. Czy jestem na to gotowy? Może powinniśmy się przebudzić? Aby może zacząć moje przygotowanie? Żyjemy nadzieją na spotkanie z Bogiem, tym, który odkupił nasz świat, pragniemy mieć udział w tym odkupieniu. Czy jesteśmy gotowi, na umorzenie naszych win, naszych przewinień? Czy chcemy tego? A może myślimy, że dzień Pański nigdy nie przyjdzie?

Dzień ostatni przychodzi.
Dla nas wszystkich - przygotowanych, czy też nie.
Możesz ty, mogę i ja być czujny i czuwający.

sobota, 22 listopada 2008

Może nie wyjaśnił dobrze... może nie zrozumieliśmy...

Może nie wyjaśnił dobrze, może Go nie zrozumieliśmy...

Nie powinniśmy sobie wyobrażać, co się stanie w tym nieuniknionym dniu sądu. Chciał raczej, abyśmy skupili naszą uwagę na dniu, który przeżywamy tutaj i teraz. Nie na tym, który ma przyjść, ale na tym, który jest.
To On dzisiaj jest głodny, bez pracy, czuje, że przytłacza Go samotność, jest chory.
To dzisiaj powinniśmy Go spotkać, rozpoznać, rozliczyć się z Nim.
Jesteśmy ciekawi co się wydarzy, co uczyni z nami w dniu ostatecznym. On natomiast jest ciekawy, co my uczynimy dla Niego dzisiaj, teraz...
W tym ostatnim dniu już nie będziemy mogli nic Mu dać. Nie będzie już nic do zrobienia. W tym dniu decyzja będzie już podjęta, bo wszystko rozgrywa się w tym momencie. Ostatni termin. Spotkanie z wiecznością rozpoczyna się dzisiaj.

Może nie wyjaśnił dobrze, może Go nie zrozumieliśmy...

Sąd Ostateczny nie będzie odbywał się w niebie pośród chmur, w otoczeniu aniołów.
Sąd będzie na ziemi. Każdy dzień jest dniem Sądu Ostatecznego.
Nie będziemy oceniali z tego, jak wykonywaliśmy praktyki religijne (które owszem, są ważne, ale nie wystarczą).
Sąd nie wydarzy się po tym, jak zamknięcie oczy. Sąd odbywa się wtedy, kiedy je otwieramy. Co więcej, naszą winą będzie brak właśnie otwartych szeroko oczu.
Kiedy już zamknięmy oczy..., będzie już zbyt późno na sąd.

Może nie wyjaśnił dobrze, może Go nie zrozumieliśmy...

Jeśli chcemy dzisiaj odnaleźć króla, nie możemy szukać Go w triumfalnych gestach, w kosztownych pałacach, wielkich ceremoniach, wśród fanfar...
Ten Król nie jest tam obecny, wielkie defilady, pompatyczne parady tego Króla nie interesują.
Mamy wiedzieć, że ten Król jest obecny gdzie indziej. On lubi inne zgromadzenia.
Tam gdzie jest coś zagubionego, On angażuje się w poszukiwanie. Tam gdzie jest ktoś zmęczony, zagubiony, tracący wiarę. Tego Króla możemy znaleźć właśnie tam..., tam gdzie jest chora lub zraniona owieczka, opiekuje się nią.

Może nie wyjaśnił dobrze, może Go nie zrozumieliśmy...

Pasuje do Niego tytuł Króla, ale nie ma jego oblicza. On ma twarz biedaka, człowieka o innym kolorze skóry (każdym kolorze), nędznika, tego, który jest bardzo daleko od nas i tego, który znajduje się obok nas.
Ma twarz człowieka.
Przyjmujemy naszego Króla i odrzucamy Go za każdym razem, kiedy przyjmujemy czy odrzucamy drugiego człowieka.

Może nie wyjaśnił dobrze, może Go nie zrozumieliśmy...

Nie mieszka w tajemniczym pałacu, strzeżonym przez osobistą gwardię przyboczną.
Aby do Niego przyjść, nie musimy się czuć onieśmieleni.
On zamieszkuje głód, pragnienie, wykluczenie, wykorzystywanie, więzienie, szpital, szopę desperację, samotność, ludzkie cierpienie, wygnanie. Jego pałacem jest ludzka nędza. On trwa zawsze w oczekiwaniu, czeka, aby ludzie stali się bardziej ludźmi.

Może nie wyjaśnił dobrze, może Go nie zrozumieliśmy...

Nie chodzi o to, abyśmy się domyślali, którym spośród głodnych jest właśnie On. Który spośród ubogich najbardziej Go przypomina.? Który spośród więźniów jest tym "dobrym", niesprawiedliwie skazanym? Który z chorych zasługuje na naszą szczególną uwagę, któremu tylko mamy pomóc?
NIE! Jakikolwiek cierpiący, głodny, potrzebujący, jakikolwiek pozbawiony wolności czy zagrożony w swojej godności jest godzien naszej uwagi.

Może nie wyjaśnił dobrze, może Go nie zrozumieliśmy...

Może uczynił wszystko zbyt łatwym.
Objawił nam tę sztuczkę, wskazując na przebranie, może myślał, że rzucimy się, rozpoczniemy zaciekłe współzawodnictwo, nie pozwolimy umknąć żadnej możliwości, żeby spotkać i rozpoznać naszego Króla, czyli nie stracimy spotkania z żadnym z naszych bliźnich, którzy cierpią głód, niedostatek, niesprawiedliwość, znajdują się w potrzebie...
Tymczasem kiedy spotykamy biedaka, który ma twarz króla, bardzo ciężko nam się zatrzymać i poświęcić na uwagę. Odczuwamy często odrazę nie do przezwyciężenia, nie potrafimy traktować go jak Króla.
Czasami uda się zachować w miarę przyzwoicie i uważamy się za bohaterów, podczas gdy powinniśmy się czuć szczęśliwi, uhonorowani.
Chciał nam wszystko ułatwić, chciał nam zabrać strach przed sądem. Dał nam możliwość pozbycia się tego sądu, który jawi się przed nami jako coś nieprzyjemnego.
Wszystko zależy od nas.
Sąd byłby potwierdzeniem tego, co już było stwierdzone tutaj na ziemi.
Tymczasem my ciągle chcemy podążać ku zbawieniu krokiem skazanego...

Może nie wyjaśnił dobrze, może nie zrozumieliśmy...
Że nasz król i sędzia, otworzył przed nami wszystkie drzwi, torował wszystkie drogi, dał nam wszystkie możliwości, żeby wyjść z honorem, żeby popełniać czyny miłości...

Może On wyjaśniał dobrze, a my nie chcemy ciągle zrozumieć!

____________________________________
na podstawie:
A. Pronzato, Oto słowo Boże! rok A

czwartek, 20 listopada 2008

To co inni świetnie robią, a nam jeszcze dużo brakuje... :(

Kiedy my wejdziemy na taką drogę, na taką perfekcję? Aby w taki sposób docierać do współczesnego człowieka z nauką Jezusa!!

Głos katolika świeckiego...

Odtrącając drugiego człowieka, odtrącamy Chrystusa.
Byłem - przechodziłem obok...widziałem...słyszałem..., ale nic nie zrobiłem, zamknąłem się w sobie, nieczuły na na innych.

Nam, ochrzczonym, wierzącym wiele dano, znamy ewangelię, wiemy jak postępować aby osiągnąć Królestwo Niebieskie. To dar, talent.

A co z tymi którzy nie wiedza jak zostać zabawionym, co z poganami ? Co z niewierzącymi do których słowo Boze nie dotarło. Skad mają wiedzieć że Chrystus jest obecny w drugim człowieku. Nie wiedzą o: "Wszystko coście uczynili jednemu z braci moich, Mnieście uczynili". Więc czemu ich potępiać za niewiedze. Każdy człowiek ma własny system wartosci wg. którego stara się postepować. Każdy ma dar od Boga - sumienie. Występuje przeciwko Bogu, wykraczając poza swoje sumienie.

Niektórzy odznaczają sie wielką pobożnościa, ale niestety "bez pokrycia" bo niedostrzegają bliźnich obok siebie. Pan domaga się miłosierdzia a nie krwawej ofiary.
Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie. Od nas którzy znamy słowo Boże, chodzimy do kościoła będzie się wymagać wiele, nie wycwanimy się tym że od czasu do czasu damy skromny datek dla ubogich, że od czasu do czasu odwiedzimy chora matkę.
Od nas wymaga sie wiecej, musimy dostrzegać i być wrazliwym na potrzeby bliźnich, których spotykamy pierwszy raz i na naszych najblizszych.

-- CJ --

środa, 19 listopada 2008

Król i Jego prawo...

Biblia nam pokazuje, że Bóg zawsze chce otoczyć troską ludzi biednych. Boże serce jest włączony wobec ubogich.

Oto głos proroka Ezechiela wyraża determinację, że Bóg chce zgromadzić rozproszone, ranne i chore owce. Boga to kochający pasterz, którego głównym celem jest opieka nad stadem, w odróżnieniu do innych, którzy nie zajmują się owcami, ale sobą i pilnują swoich zysków w pierwszej kolejności. Owce zostały rozproszone i Bóg chce je zgromadzić i uzdrowić ich rany.

Sala sądowa może być miejscem, gdzie rozegra się dramat o winie lub niewinności, wolności lub pozbawienia wolności, zawiesza człowieka, aby potem decydować o jego dalszym życiu. W ostatnią niedzielę w roku, mamy scenę sądową.

Ta scena kończy ten rok liturgiczny, kończy nauczanie Jezusa w ewangelii wg św. Mateusza, bo po niej zaczyna się opis męki i śmierci. Podkreśla znaczenie tej przypowieści w nauczaniu Jezusa. Następna niedziela rozpoczyna już Adwent i przypowieść sugeruje sposób zachowania, w jakie musimy się angażować jako uczniowie Jezusa czekający na Jego powrót w chwale.

Znamy naukę Jezusa dotyczącą miłości. Naszą odpowiedzią na miłość Boga ma być miłość bliźniego jak siebie, w to ma być zaangażowane nasze serce, umysł i dusza. Jeśli chcemy, kochać i służyć Bogu, które nie możemy zobaczyć, Jezus poucza nas, że mamy służyć i miłować każdego bliźniego, którego widzimy. Dzisiaj Jezus kontynuuje to nauczanie i potwierdza, że znajduje się wśród ubogich i cierpiących - to on nadal cierpi w nich. Ponieważ jest to ostatni akapit z obszernego nauczania Jezusa, to jest najważniejsze, to Jego wola, ale też i testament.

Gdy wyrok zostanie wydany, zostanie wytłumaczony, Jezus mówi nam, w jaki sposób mamy pokazywać naszą miłość do innych. Ta miłość to nie tylko słowa, ale konkretne działania. Jezus, sędzia, przedstawia tylko kilka przykładów tych, którzy powinni być otoczeni naszą opiekę i troską. Chrześcijanie to nie tylko grupa ludzi, którzy podzielają wspólne przekonania systemu, praktyki liturgicznej i znają pojęcia z religijnego słownika. Jesteśmy wezwani do wyrażania naszych przekonań poprzez konkretne czyny, które uwzględniają potrzeby osób, których widzimy, spotykamy.

Jeśli będziemy ubierać nagich, karmić głodnych i odwiedzać chorych, uwięzionych dzisiaj - to, co będziemy robić jutro i w przyszłym tygodniu, gdy oni ponownie będą głodni, nadzy, nadal będą przebywać w więzieniu? Nasze natychmiastowe reagowanie na ich potrzeby jest ważne, bo wtedy będziemy tymi, którzy potrafią pomnażać talenty, jakie otrzymaliśmy od Boga i będziemy tymi dobrymi pracownikami.

Wierni słudzy to nie ci, którzy pomagają raz, ale którzy ciągle widzą Jezusa cierpiącego obok siebie. Jezus pochwala tych, których nadal poruszać będą wszyscy ubodzy. Nie mogę się zadowolić, że w parafii działa Caritas, że kupię świecę, złożę ofiarę, przekażę biednych ubranie, czy kupię jakieś towary przed świętami. Mam się ciągle zastanawiać, jak mogę pomóc innych, będąc prawnikiem, nauczycielem, lekarzem, budowniczym, pielęgniarką, bezrobotnym, emerytem, rencistką itd. Może trzeba się zastanowić jak dać swój czas, dla innych, swój czas pro bono dla osób z potrzebami innymi niż żywność, odzież i woda.

W każdym tym człowieku czeka Chrystus, Król Wszechświata, czeka abyśmy zaczęli spełniać to jedne jedyne prawo, które obowiązuje w Jego Królestwie - prawo miłości Boga, i miłości bliźniego ze względu na Boga.

Perły przed śniadaniem...

W jeden z szarych piątków w styczniu 2007 r., podczas szczytu wczesnym rankiem skromny, młody człowiek wszedł na dworzec Plaza w Waszyngtonie.

Przeszedł przez tłum, znalazł trochę wolnego miejsca stanął, otworzył futerał i wyciągnął skrzypce. Do futerału na dobry początek rzucił kilka monet i jednego dolara w banknocie. I przystąpił do rozpoczęcia gry.

Ale nie był zwykłym muzykiem z ulicy. Anonimowym skrzypkiem był Joshua Bell, sławny wirtuoz, gwiazda Orkiestry Symfonicznej. Trzy dni wcześniej publiczność musiała wydać od 100 do 200 dolarów za bilet, aby móc go posłuchać w Filharmonii w Bostonie. A teraz stał zaledwie kilka stół do ludzi spieszących się do pracy. Bell grał na jego wartych wiele milionów dolarów skrzypcach Stradivariusa z 1713 roku.

Bell zaczął grać „Chaconne” z repertuaru skrzypcowego Bacha, grany i nagrywany tylko przez najlepszych wirtuozów skrzypiec. Bell gra z wielkim przejęciem duchowym, emocjonalnie, silnie, doskonale. Swoją drogą właśnie ten utwór jest uważany za jeden z najtrudniejszych utworów solowych na skrzypce jaki kiedykolwiek został napisany.

Czy zgadniecie, co się stało?
Czy zajęci ludzie zatrzymali się choć na moment, aby posłuchać, jak mistrz przepięknie gra i w ich kierunku posyła magiczną muzykę?

Nie tak bardzo. W ciągu pierwszych trzech minut koncertu tego młodego skrzypka nikt przechodzący nie zwrócił na niego uwagi. Ani nie zwrócił uwagi na muzykę. Nic. Wszyscy pośpiesznie, głową w dół, uwięzieni następnym miejscem przeznaczenia.

W czwartej minucie jedna kobieta pośpiesznie wrzuciła dolara w futerał Bell'a. Wreszcie, po sześciu minutach, jeden człowiek zatrzymał się, stanął pod ścianą i zaczął słuchać przez chwilę, później zatrzymały się trzy osoby, w tym jedna rozpoznała sławnego skrzypka, bo wcześniej go widziała na koncercie. Słuchały tego daru, jaki był im dany na tym dworcu.

Bell grał 43 minuty. Zebrał sumę 32 dolarów od 27 ofiarodawców (później zauważył, że ta suma była lepsza niż dniówka minimalna). Trzy osoby zatrzymały się aby posłuchać. Ponad tysiąc innych osób przeszły obok niego, można powiedzieć podreptały zajęci czy nawet opanowani przez własne sprawy. (Możesz znaleźć tę historię w: Washington Post: artykuł „Pearls Before Breakfast”).



Ktoś kiedyś podsumował tę lub podobne historie, utratę takich chwil, jak zachowali się ci wszyscy zajęci swoimi sprawami ludzie w tej stacji, mijający sławnego skrzypka:
Jeśli nie możemy znaleźć odrobiny czasu, chwili i posłuchać jednego z najlepszych muzyków na ziemi, który odgrywa jeden z najlepszych utworów muzycznych kiedykolwiek napisanych, jeśli wzrost współczesnego życia, tak nas przytłacza, że jesteśmy osobami niesłyszącymi i niewidomymi na takie rzeczy, to co nam jeszcze brakuje? ...

__________________________________
Jeśli ktoś chciałby posłuchać tego wirtuoza skrzypiec, polecam:
http://www.deezer.com/#music/album/77266

sobota, 15 listopada 2008

Głos katolika świeckiego - Przypowieść o leniwcu...

Czytając przypowieść o talentach budzi się we mnie poczucie niesprawiedliwości, dlaczego ten biedny człowiek i tak już pokrzywdzony tym ,ze dostał tylko ten jeden ,,marny” talent, zostaje potepiony przez Pana. Czasami mam wrażenie że doskonale rozumiem tego postępowanie tego człowieka, bo tak – inni dostali po pięć, dwa talenty, a ja jeden… Więc w moim odczuciu ten ,,biedny” człowiek – popatrzył na ten talent – zdołował się – i zakopał. A może jeszcze ten z pięcioma talentami spojrzał na jego talent i do wyśmiał. No w życiu faktycznie tak bywa że niektórzy dzięki swoim talentom uważają się za lepszych, wywyższają się.
Przyczyną takiego rozumowania, taki wątpliwości jest raczej powierzchowne rozumienie Pisma Świętego. Czytając przypowieść o talentach, bardzo pozornie wydaje się, że ostatni dostał bardzo mało, bo tylko jeden, jeden talent ( jeśli trochę poczytamy w madrych ksiązkach ) to się dowiemy się że w tamtych czasach jeden talent był równowartością trzydziestu czterech kilogramów złota., sporo. A czy w naszym życiu otrzymujemy mniej ? Tak się tylko wydaje. Nasze talenty docenilibyśmy kiedy byśmy je stracili, lub ktoś by je nam zabrał. Czy nie docenilibyśmy zdrowia, gdybyśmy stracili wzrok ? – nigdy więcej nie zobaczyć piękną świata, piękna ukochanej osoby. Rodzina też jest talentem, doceniamy to na spotkaniu przy świątecznym stole, po roku nie widzenia się. Jeśli ktoś ma ,,zdrowe nogi” to jest wstanie zajść praktycznie wszędzie, jeśli ktoś ma zdrowe ręce może ,,ulepić niejeden garnek” ( Nie święci garnki lepią ) Talentem jest także czas i wolność dana nam na wykonania rzeczy do których zostaliśmy stworzeni. http://www.maxior.pl/film/94094/Czy_mozna_grac_na_gitarze_bez_pomocy_rak
Niejeden nas na miejscu tego człowieka z filmiku, załamał by się, i zakopał to co ma, choć wydawałoby się że tak mało. A jednak może zachwycić innych, piękną muzyką.
Wszystko jest kwestią dobrego gospodarowania, gospodarujmy mądrze bo z wszystkiego będziemy rozliczeni.
No ale ktos powie, dobrze, nie pomnożył talentu, ale oddał go w całości, można powiedzieć że jest sprawiedliwy, więc czemu nazwanie go gnuśnym i potępienie ?? A no dlatego, że marnuje coś co zostało mu dane – czas. Bo przecież logicznie myśląc , kto nie potrafi wykorzystać tego czasu na ziemi, to jak wykorzysta wieczność… ???
Absurdalny, bunt przeciwko ,,niesprawiedliwości” jest grzechem pychy. Zaparcie się rękoma i powiedzenie nie nic nie będę robił, nie jestem wstanie, jestem niezdolny, a często w pysze mówiąc – ,,jestem stworzony do wyższych celów”… To jest istota grzechu: poradzę sobie bez Ciebie, łaski bez ! Nie potrzebny mi ten marny jeden talent.
Jeśli w pracy dostaniemy od szefa służbowy samochód aby dostarczać przesyłki, zamiast robić to rowerem, i nie będziemy z samochodu korzystać bo będzie naszym zdaniem w złym kolorze, z niewygodnymi fotelami, to szef po prostu zabierze. Jeśli czegoś nie wykorzystujemy to zostanie nam zabrane, zabrane…
Bóg ceni ludzi gospodarnych, w psalmie 128 czytamy: ,, Bo z pracy rąk swoich będziesz pożywać, będziesz szczęśliwy i dobrze Ci będzie”. W życiu trzeba tak postępowac, aby na sądzie ostatecznym wykazać, że na ziemi nie tylko nie czyniliśmy nic złego, ale że czyniliśmy dobro.
,,Gwałtownicy zdobywają Królestwo Niebieskie”
Tak więc, ilu z nas usłyszy słowa: ,,sługo zły i gnuśny”?
______________________________________________
Dziękuję za to odważne podzielenie się swoimi przemyśleniami, gdyby ktoś inny chciał wypowiadać swoje zdanie, opinię na temat ewangelii niedzielnej, to zapraszam do pisania na: nicramch@gmail.com

może i Twoja wypowiedź znajdzie swoje miejsce na tym blogu :)

piątek, 14 listopada 2008

Czy kiedykolwiek znałeś kogoś z agorafobią?

Może spotkałeś kogoś z przeciwieństwem agorafobii - klaustrofobią. Na przykład w samolocie, ktoś wszedł przeszedł 3 rzędy siedzeń i ogłasza, że nie może iść dalej. Być może ta osoba miała klaustrofobię, albo chciała zająć któreś z siedzeń w pierwszej klasie. Czy żałować nad losem takiej osoby, czy może podziwiać jej pomysłowość w dostaniu siedzenia w pierwszej klasie.

Klaustrofobia, jest strachem przed brakiem miejsca, agorafobia jest lękiem przez przestrzenią, która jest na zewnątrz. Ludzie żyjący w obawie przed światem, który otacza ich dom, ich fortecę, ludzie zablokowani w ich domach, boją się wyruszyć poza osłonę własnych czterech ścian. Na zewnątrz, na wolnym powietrzu świat jest zbyt rozległy, zbyt nieprzewidywalny, zbyt pełen niebezpieczeństw, nieznanych rzeczy, zbyt duże ryzyko.

Co by się stało gdyby wielcy podróżnicy tacy jak Kolumb odczuwali lęk, przed przestrzenią, nieznanymi lądami i tym wszystkim co ich tam może spotkać. Zaryzykował, aby opuścić to co bezpieczne, znane, aby poszukać czegoś nowego, zaznać smaku przygody...

Dzisiaj kiedy możemy przy pomocy nadajników GPS zlokalizować poszczególnego człowieka lub jego portfel w dowolnym miejscu na świecie, oraz przy pomocy super teleskopów możemy oglądać odległe galaktyki, nie ma praktycznie nigdzie, terytorium, które można nazwać - nieznanym. Żołnierze nie boją się iść daleko lub tam, gdzie nikt nie poszedł, ponieważ mamy narzędzia, które zapewniają nam łączność i od razu można komunikować się z pozostałymi w bazie żołnierzami, którzy mogą ustalić dokładne miejsce pobytu grupy zwiadowczej.

Piesi i badacze podejmują boje i wraz z nimi różnego rodzaju nadajniki, zawsze wiadomo gdzie przebywają, jeśli sami porzucą nadajniki, wtedy mogą być trudności z ich odnalezieniem.

Nasze zagrożenia nie są już te geograficzne. Ale nadal są dla nas zagrożenia wysokiego ryzyka, przerażająco nieznane terytoria. Gdzie? Niezbadane, nieznane terytoria leżą wewnątrz naszych serc i dusz naszych. Często powodują one zagrożenia, które mogą być znacznie bardziej straszne, że wszelkie mityczne smoki lub niezbadane wody.

W dzisiejszej Ewangelii odchodzący mistrz powierza trzy różne części jego dóbr, jego talentów, trzem różnym pracownikom. Różne kwoty odzwierciedlają różne usposobienia, mentalność, zdolności tych pracowników ...

Każdy z nas otrzymał od Boga talent, mogę zamknąć go i siebie w swoich czterech ścianach. Mogę także wyjść do innych, przełamać swoją agorafobię, aby ten talent pomnażać. Mogę być powiązany z innymi jakimiś „nadajnikami” a mogę przerwać wszystkie liny łączące mnie ze starym światem, mogę zniknąć z różnych radarów, aby iść pomnażać to co Bóg złożył we mnie...
Co zrobię, zależy tylko ode mnie... to jest Boża propozycja...
Mogę otrzymać kolejne pięć lub trzy talenty, ale też mogę stracić i ten jeden, który chce ukryć w bezpiecznych swoich czterech ścianach...

Czy kiedykolwiek znałeś kogoś z agorafobią? Może warto spojrzeć w lustro...

czwartek, 13 listopada 2008

Kolejne talenty w naszym życiu...

Jezus opowiedział historię zamożnego właściciela ziemskiego, który przygotowuje się do długiej podróży. Wezwał trzech pracowników i dzieli pieniądze między nich, każdemu daje według jego możliwości. Jednemu dał pięć talentów, drugiemu dwa, trzeciemu jeden.

Dlaczego życie jest takie? Nie wiem. Jesteśmy wszyscy równi w oczach Boga. Mamy równe prawa wg Konstytucji. Nasze głosy wyborcze są równe. Ale jeśli chodzi o nasze możliwości, jesteśmy tak różni, jak tylko różnie możemy być. Bóg po prostu nie czyni nas wszystkich takimi samymi. Istnieją osoby, które mogą „obsłużyć” pięć talentów, są tacy, którzy mogą „obsłużyć” tylko jeden. Istnieje kilka osób, które mają wielkie możliwości intelektualne, ale są i którzy mając możliwości, tego nie robią. Są tacy, którzy mają zdolność do pomysłów i realizowania swoich myśli i istnieją tacy, którzy tego nie mogą. Są tacy, którzy mają fizyczne męstwo i atrakcyjny wygląd i są tacy, którzy tego nie mają.

Ważną rzeczą do zapamiętania jest to, że każdy sługa coś otrzymał. Nikt nie był bezczynny. Może nie jesteś osobą, która otrzymała pięć talentów, ale na pewno masz jakieś talenty. My wszyscy mamy. I ty to wiesz. Myślę, że istnieje dużo więcej ludzi z jednym lub dwoma talentami na tym świecie niż tych, którzy otrzymali pięć talentów. Są niektórzy, którzy wydają się mieć wszystko, nie będę temu zaprzeczać. Jednak większość z nas ma tylko jeden lub dwa talenty.

Pan ruszył w podróż. Po powrocie zwołał pracowników i poprosił, aby zwrócić jego własność. Pierwszy zainwestował każdy z pięciu talentów i był w stanie zwrócić dodatkowe pięć talentów, czyli 100% tego co otrzymał. Także i drugi podwaja otrzymane dwa talenty. Dobrzy i wierni słudzy. A co zrobił ten z jednym talentem? Przyszedł i powiedział: Panie, wiedziałem, że jesteś twardym człowiekiem, chcesz zbierać tam gdzieś nie posiał, nie rozsypał. Więc zwrócił to, co pierwotnie otrzymał. Wzburzony właściciel używa słów „zły” i „gnuśny”. Gniewnie wziął talentu i oddał go temu, który już miał dziesięć.

Warto zauważyć, że w 25 rozdziale Ewangelii Mateusza istnieją trzy przypowieści powiedział w wierszu: przypowieści o Pannach mądrych i głupich, przypowieści o Sądzie Ostatecznym i przypowieść o talentach. Zasadniczo w każdej z tych przypowieści użyty jest zwrot, który mówi o upływającym czasie. Pan młody przychodzi po długim czasie. Sędzia na ziemię wraca po długim czasie. Wyrok przychodzi po długim czasie. Być może Mateusz chce nam powiedzieć: Nasz Mistrz może opóźnić swój powrót, ale co ja robię w tym „międzyczasie”, co robię z talentem, który nam powierzył. Co jest jasne, Bóg oczekuje zwrotu, naszego powrotu. Chcielibyśmy może pogrzebach to co otrzymaliśmy, aby zwrócić gdy nadejdzie.
Otrzymaliśmy łaskę życia Bożego, które możemy zakopać i oddać w takim stanie jakie otrzymaliśmy...
Otrzymaliśmy księgę Słowa Bożego - możemy ją oddać Bogu zapakowaną w folię, bo szkoda nam było jej używać...
Otrzymaliśmy najbliższą rodzinę, do których nie wyszliśmy z dobrym słowem i gestem, nie zbudowaliśmy z nimi żadnych więzi, ponad to, co konieczne...
Otrzymaliśmy Jezusa w sakramentach, może przyjęliśmy ich wiele w naszym życiu, ale czy na nich budowaliśmy swoje życie, czy dzięki nim wzrastaliśmy ku Bogu i bliźnim...

Jest oczywiste, że gwiazdą, możemy powiedzieć czarnym bohaterem w tej przypowieści jest człowiek jednego talentu. Dlaczego on zdecydował się, aby nic nie robić z tym jednym talentem, jaki otrzymał? Możemy się zastanawiać nad odpowiedzią na to pytanie. Możemy zacząć spekulować na temat jego bezczynności ...

Być może: Jego bezczynność była w obawie przed niepowodzeniem?
Czy może jego bezczynności była spowodowana, że nie widział co ma zrobić?
Czy może stwierdził, że jeden talent w tą czy tamtą stronę nie zrobi różnicy?

A jakie są powody naszej częstej bezczynności w talentach jakie otrzymaliśmy od Boga?
Jakie powody lenistwa w służbie Bożej, w służbie drugiemu człowiekowi? Bo można powiedzieć, że każdy człowiek to kolejny talent, jaki Bóg wkłada w nasze ręce.

poniedziałek, 10 listopada 2008

Czerwona nitka na nadgarstku...

I ciekawe tłumaczenie słynnej polskiej pływaczki:
Kiedy na nadgarstku Otylii Jędrzejczak pojawiła się czerwona nitka, pływaczka tłumaczyła, że bransoletkę otrzymała od koleżanki. Pytana przez dziennikarzy, mówiła: "Jestem katoliczką. Chodzę do kościoła. Noszenie nitki podobno przynosi boże błogosławieństwo..." za portalem WP (http://kobieta.wp.pl/gid,10541160,img,10541169,kat,26405,galeriazdjecie.html?T%5Bpage%5D=1)

Ciekawe tłumaczenie w myśl zasady: Panu Bogu świeczkę, a diabłu lampeczkę!!

Kto jeszcze boi się i zakłada czerwoną nitkę na rękę, aby złe moce nie dotknęły? Katarzyna Figura, Maryla Rodowicz, Kayah, Kora Jackowska, Aneta Kręglicka - więc już wiadomo z kim mamy do czynienia!

Il Divo - Amazing Grace...

czwartek, 6 listopada 2008

Precz z handlarzami...

Epizod wypędzenia handlarzy ze świątyni dotyczy całego ludu Bożego. Handlarze w świątyni są liczniejsi, niż się zazwyczaj sądzi. Akcja porządkowa odniesie sukces wówczas, gdy zostanie rozpoznany i wyrwany z korzeniami duch kupczenia.
Należy wyraźnie stwierdzić: w kościele nie ma miejsca na handel. Nawet handel "towarem wieczności" i podobnym.
Kilka słów wyjaśnienia.
Istnieją ludzie, którzy chodzą do kościoła jedynie po to, by załatwić sprawy dotyczące życia przyszłego. Regularną umowę kupna sprzedaży. Człowiek zwraca się do Boga z propozycją: Ty mi dasz kawałek Raju (zakładając, że istnieje), a ja Ci zapłacę mszą niedzielną i kilkoma modlitwa odmówionymi w pośpiechu. Zgoda? Interes ubity.
Inna forma: Zwracanie się do Boga w modlitwie jedynie wówczas, gdy ma się nóż na gardle i potrzebna jest Jego interwencja, by wydobyć nas z tarapatów. Gdy wszystko układa się dobrze, depczemy bezkarnie i przez długi czas wymogi Boga w stosunku do nas. Potem, na pierwszy sygnał niebezpieczeństwa włączamy syrenę alarmową. I biada jeżeli Bóg nie pospieszy na ratunek.
Jednym słowem, Bóg ma być do naszej dyspozycji, a nie my do dyspozycji Boga. Co oznacza nie tylko wypaczoną modlitwę, ale i wypaczone chrześcijaństwo.
Jeszcze lepiej widać to w naszym stosunku do świętych. ABy uprościć sprawę, podzieliliśmy nawet pracę pomiędzy nich, przypisując im określone specjalizacje. Ułożyliśmy długie spisy świętych z pogotowia ratunkowego, każdemu przydzielając określony sektor i w razie wypadku wiemy, kogo możemy zmobilizować. Naturalnie "płacimy" za fatygę, wcale nie chcemy gratisowych grzeczności: zapalona świeca, triduum, nowenna (w przypadku widocznej głuchoty adresata), wota z tombaku, obrazek w portfelu. Oto nasz handel in sacris.
Świętych, którzy powinni stanowić dla nas nieustanny wyrzut sumienia, obłaskawiliśmy (tak się nam przynajmniej wydaje) i żądamy, by nam służyli. Oni też mają być do naszej dyspozycji.
Akcja porządkowa w Świątyni będzie skończona dopiero wtedy, gdy uda się nam wykorzenić tę handlarską mentalność, tę utylitarną koncepcję religii, koncepcję, która nas ogranicza i upodla, zmienia nas w handlarzy kupczących w cieniu świątyni.
A w języku Pana handlarze w świątyni - nie zapominajmy o tym - to "zbójcy".

__________________________________________
A. Pronzato, Niewygodne ewangelie.

Handlarze w świątyni...

Czy Dom Boży nie stał się dla nas jakimś świętym domem towarowym, gdzie Jezus sprzedaje zdrowie, sukcesy i wszelką pomyślność za modlitwy, Msze święte, odmówione różańce, nowenny. Gdzie święci już nie pobudzają nas do niczego swoim życiem, słowem i przykładem, ale są jak eskspedienci, którzy nas życzliwie obsłużą za małą opłatą z naszej strony, za świeczkę, bukiecik kwiatów, za kilka minut klęczenia przed ich figurą lub obrazem...

Jeśli my sami jesteśmy na tym miejscu handlarzami, jeśli tu cokolwiek sprzedajemy, to jesteśmy jak ci zbójcy i łotrzy z ewangelii. Okradamy Dom Boży ze świętej dostojności i robimy z niego targowisko oraz jaskinię zbójców.

I choćby wszyscy wokół nas tak postępowali, czy możemy w jakiś sposób pomóc Chrystusowi? - czy możemy w jakiś sposób zaprotestować?
TAK

Możemy swoim zachowaniem pokazać otoczeniu, że jest to Dom Boży - pokazać to każdym swoim ruchem, gestem skierowanym ku Bogu.
W każdym przypadku możemy go uczynić domem modlitwy - przez swoją modlitwę, choćby odosobnioną - która może być także i prośbą - byleby nie była targowaniem się z Bogiem. A jeśli jest targowaniem się z Bogiem, to tylko takim: Boże, w zamian za to, o co Cię proszę, daję Ci wszystko, czym jestem i co posiadam.

Kiedykolwiek tak postępujemy, zawsze wyganiamy kupczących ze świątyni. A jeśli tym sposobem pomożemy Chrystusowi wygnać choćby tylko jednego, którym jesteśmy my sami, z pewnością będzie zadowolony po każdym naszym wejściu do Jego domu.

___________________________________________
A. Faudenom, Usłyszeliśmy Słowo Pana.

piątek, 31 października 2008

Dzień Zaduszny...

Księga Mądrości nie podaje nam gdzie są teraz dusze zmarłych. Ale pociesza nas słowami „dusze sprawiedliwych są w ręku Boga” Te słowa powinniśmy sobie przypominać, gdy ktoś bliski, znajomy od nas odchodzi. Nie wiemy, gdzie są, lub co robią, ale powinniśmy wierzyć, że wpadły w ręce miłosiernego Boga.

Jest to wspaniały obraz, dla każdego kto żegna kogoś bliskiego. Miłosierne ręce Boga, który stworzył twoich rodziców, prowadził ich w wierze poprzez ciężkie czasy i być może końcowe choroby, a teraz jest „prysznic” miłosierdzia i miłości do nich. Mądrość tak to ujęła - dusze sprawiedliwych są w ręku Boga.

Także słowa św. Pawła - Nadzieja. Ta nadzieja opiera się na miłości Boga do nas. Apostoł mówi nam, że miłość Boga okazała się bardzo konkretnie w Jezusie, w przyjęciu śmierci w naszym imieniu. Nie zasłużyliśmy na tę miłość, która została nam dana gdy byliśmy grzesznikami. Bóg okazał swoją miłość do nas gdy byliśmy jeszcze grzesznikami. Chrystus umarł za nas. Nie możemy bać się śmierci, choć niektórzy się jej lękają, jeśli uważamy, że wpadamy w ręce kochającego Boga. Jezus jest znakiem miłości Boga do nas. Grzech nie przeszkodził, Bóg to pokazał w swoim Synu Jezusie i w ogromie swojej miłości, z powodu Jezusa, grzech nie może nas oddzielać od Boga w tym życiu lub w następnym. Bóg oferuje nam pojednania: zostaliśmy pojednani z Bogiem przez śmierć Syna Bożego.

W tym życiu i w przyszłym, jesteśmy pojednani z Bogiem przez naszą wiarę w śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. Kiedy chwiejemy się w wierze, jak to czasem bywa w obliczu śmierci bliskiej osoby po długiej i bolesnej chorobie, lub gdy myślimy o naszej własnej śmierci, jest Duch Święty, który nieustannie rozlewa w sercach naszych uspokojenie, że Bóg nas kocha. Nic, nawet grzech i śmierć, nie może nas odłączyć od miłości Boga. Tak, to już nie tylko w śmierci, ale i w życiu jesteśmy w ramionach kochającego Boga - przez Jezusa jesteśmy już w rękach Boga. Paweł mówi zwięźle: Nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany.

Ewangelia mówi nam - jesteśmy w bezpiecznych rękach kochającego Boga, zarówno w tym życiu i następnym. Powinniśmy szukać Boga w Ewangelii, wymagającego sędziego całej ludzkości i zarazem wyrozumiałego i kochającego nas Chrystusa. Św. Jan mówi nam, że w Jezusie, Bóg jest nam bliski. Uspokojenie jak podsuwa Księga Mądrości, że dusze zmarłych są w ręku Boga jest echem Ewangelii. Jezus jako Bóg kochający swoich wiernych, który zapewnia nam bezpieczeństwo w tym życiu i pozwoli nam iść dalej w życie przyszłe.

Jezus przyszedł, aby dać nam życie wieczne - już teraz, już tutaj. Życie wieczne zaczyna się tutaj, ponieważ w Chrystusie jesteśmy już w osobistej relacji z Bogiem i mamy życie Boże w nas. Ten związek zaczyna się teraz i nie jest łamany przez śmierć.

Zechciejmy przyjąć życie Chrystusa, które nam ofiarowuje, a otrzymamy miłość Boga do naszego życia. Mamy już dar życia Bożego w nas, ale mamy się zbierać w każdą niedzielę, które mają nas wzmocnić i przypomnieć, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Mamy wsłuchiwać się w Słowo Boże. W Eucharystii otrzymujemy pokarm na życie wieczne, który podtrzymuje naszą nadzieję.

Jezus zapewnia nas - Nie odrzucę nikogo, kto przychodzi do mnie. Jego intencją jest wejść w stały związek z nami, bo to jest również wolą Tego, który Go posłał, aby nie stracić nikogo Boga oddanego pod opiekę Jezusa.

W niektórych rejonach świata, a nawet naszej ojczyzny, czy w innych wyznaniach w te dni niektórzy idą na groby swoich zmarłych i praktycznie urządzają tam piknik. Członkowie rodziny odwiedzają groby swoich zmarłych i podejmują ich niejako ulubionymi pokarmami. Na grobie rodziny i przyjaciół, dorosłych i dzieci, mają piknik; mówią do swoich zmarłych i dzielą się przyniesionymi pokarmami. Jest to wyraz w nieśmiertelność, w więź miłości, która jednoczy ich rodziny z tymi, którzy przeszli na drugą stronę. Oni wierzą, że duchy ich bliskich są wciąż z nimi.

Nie musimy naśladować tych zwyczajów. Ale czy nie robimy coś podobnego do tego, co oni? Wszak zebrani na Eucharystii, słuchamy tych samych słów Pisma świętego, wspominamy naszych zmarłych. Następnie karmimy się tym samych pokarmem, który spożywali nasi rodzice, krewni znajomi: eucharystyczny chleb, który utrzymał w nich życie, pomimo śmierci. A nam ten chleb daje nadzieję, że pewnego dnia będziemy znów spożywać ten sam pokarm na uczcie w niebie w obecności zmartwychwstałego Pana.

Mamy teraz ten czas, by pójść na cmentarz, aby odwiedzić grobu naszych zmarłych. Możemy przywołać ich życie, ich wiarę i prosić, aby ich wiara przeszła na nas. Pośród spotkań z rodziną, wśród ustawianiu kwiatów, zapalaniu zniczy nie zapomnijmy o modlitwie za tych, którzy już odeszli, a którzy może czekają na naszą pomoc.

W naszej części świata jest jesień i jej charakter dotyka i przechodzi wokół nas. Ale mamy nadzieję, że po pewnym czasie odpoczynku i nagości, ziemia znowu ożyje. Mamy też nadzieję, że jesteśmy bezpieczni, oparci na Jezusie, bo to On obiecał nam, że da nam życie wieczne i że kiedyś przebudzimy się do życia wiecznego razem z Chrystusem i naszymi zmarłymi.

czwartek, 30 października 2008

Wszystkich Świętych...

Jedna babcia gdy prosiła o coś swoje dzieci, używała bardzo szczególnego słownictwa. Pytała: Czy chcesz być świętym i przyniesiesz mi sweter? Albo: Czy jesteś święty i weźmiesz te naczynia? Te słowa dały szansę widzieć siebie jako świętych.

Ale czy to właśnie starczy do bycia świętym? Czy rzeczywiście możemy być świętymi? Jeśli wszyscy mieliśmy zrobić to wszystko? Od świętych jest wymagane jakieś głębsze zaangażowanie, większy impuls.

Wszyscy wiemy, że trudno rozpoznać świętych wśród nas. Tak trudno wyczuć ich obecność. Mamy jednak pewne wskazówki do rozpoznania. I to jest problem, jak rozpoznać świętych.

Problem z rzeczywistym świętym. Jezus ujawnił w błogosławieństwach cechy prawdziwego świętego. Nie są to osoby dumnie kroczące, pokazującego swoje osiągnięcia. Oni nie noszą wspaniałych szat, nie uważają się za najlepszych, nie pokazują swoich czynów, nie siadają na pierwszych miejscach.

Prawdziwie świętych trudno zauważyć ...

A ile ja mam w sobie, w swoim życiu - cech człowieka świętego? Czy staram się błogosławieństwa wprowadzać do swego życia?

sobota, 25 października 2008

Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście...

Drugie czytanie - 1 Kor 3, 9b-11. 16-17

My wszyscy razem i każdy z osobna jest Bożą świątynią. Duch Boży w nas mieszka. Gromadząc się w kościele, stanowimy Kościół, wspólnotę, Lud Boży.

Oprócz dbania o świątynie zbudowane ręką ludzką, każdy z nas musi dbać o siebie, o nasze świątynie - o nasze wnętrze. Przychodząc do kościołów, zapraszając Boga do siebie, nie mogę Go przyjąć do brudnego wnętrza, muszę najpierw zaprosić Go, aby to miejsce oczyścił.

Ewangelia (Łk 19, 1-10)

Zacheusz zaprosił Jezusa do swego domu, zaprosił do swego życia, wziął Go do siebie. Oddam to co źle zrobiłem, zwrócę to co było złe, wynagrodze tym, których wcześniej okradłem. Zrobię to ze względu na Chrystua. Naprawię swoje błędy.

Jeśli chcę, aby Boże zbawienie stało się moim udziałem, nie mogę zostać obojętny na Jezusa, na Jego obecność w świątyni. Będąc w niej, muszę zaprosić go do siebie, do swego życia.

Ewangelia nie pokazuje co stało się z Zacheuszem później, może zmiana była na stałe, może zmienić swoje życie. Ale także mogło się stać tak, że powrócił do swego wcześniejszego postępowania - tego nie wiemy. My często będąc w świątyni, pod wpływem chwili, impulsu, postanawiamy poprawę, chcemy się zmienić, gdy jednak przychodzi codzienne życie, często popadamy w te same grzechy. Nie traćmy z oczu Chrystusa, nie traćmy kontaktu z Nim, szukajmy Jego w świątyni, podczas Eucharystii, chciejmy aby On sam dodawał nam sił karmiąc nas Swoim Ciałem.

środa, 22 października 2008

Rocznica poświęcenia kościoła...

Pierwsze czytanie - 1 Krl 8, 22-23.27-30

"Czy jednak naprawdę zamieszka Bóg na ziemi?"

Świątynia miejsce poświęcone w sposób całkowity i wyłączny Bogu. Dom modlitwy, to nie tylko miejsce zgromadzeń, ale "oznaczają i ukazują Kościół żyjący w tym miejscu, mieszkanie Boga z ludźmi pojednanymi i zjednoczonymi w Chrystusie" (KKK 1180).
"To miejsce, gdzie sprawuje się i przechowuje Najświętszą Eucharystię oraz gdzie gromadzą się wierni i gdzie czci się obecność Syna Bożego, Zbawiciela naszego, złożonego za nas na ołtarzu ofiarnym jako pomoc i pociechę wiernych..." (KKK 1181).

- Dlaczego muszę iść co niedziela do kościoła? Dlaczego nie wystarczy jak się pomodlę w domu, na łące, w lesie? Będzie to wygodniej, swobodniej... tam też mogę to zrobić...
- Ale czy tam, masz możliwość spotkać Boga, przylgnąć do Niego w Komunii?
Wchodzą do świątyni, mijasz drzwi, mijasz próg, wchodzisz do pomieszczenia. Z chwilą wejścia winniśmy sobie uświadomić, że jesteśmy u Boga, wstępujemy do nowego życia. Wchodzimy do Domu Ojca, gdzie On na nas czeka!

Gdy idziemy do kogoś w gości, nie zostajemy nigdy w progu domu, ale idziemy tam gdzie nam wskaże gospodarz, idziemy za nim, aby być jak najbliżej niego. A my lubimy okupować drzwi, albo parkan. Ktoś nas zaprasza na obiad, a my zatrzymujemy się przy furtce, co sobie o nas pomyśli?

Gdy idziemy do kogoś w gości, zazwyczaj staramy się zachowywać kulturalnie. Stosownie do sytuacji i miejsca. A często się zdaża, że przychodząc do mieszkania Boga, nie umiemy się zachować. Coś jest dla nas ważniejsze niż te 45 min., które Bóg chce tylko dla siebie.
Jakie są nasze gesty, jak stoję, jak klęczę, jak siedzę. Czy może nie pomyliłem kościoła z kawiarnią (gest założonej nogi na nogę, czy żucie gumy - tak często ostatnio spotykane). To jak sie zachowuję, mówi o mojej wierze, pokazuję swoją wiarę, czy wiem po co i dla Kogo tak naprawdę jestem w tym kościele.

Kościół, miejsce modlitwy; dom, który Bóg wziął za swoje mieszkanie.
Trudna i bolesna sprawa - jak dbam o ten dom? Jak ja sam, osobiście staram się, aby on był piękny, wspaniały. Ktoś go kiedyś ufundował, zbudował, przyozdobił, modlimy się za tamtych ludzi, dziękujemy za ich ofiarę. Dzisiaj się mamy wszyscy pytać, w jakim stanie przekażemy go następnym pokoleniom? Czy może stał się on jeszcze piękniejszy, wspaniały, czy może zaniedbaliśmy go i stracił cały swój blask.

czwartek, 16 października 2008

Co mam oddać Bogu?

W dzisiejszych czasach to Urząd Skarbowy bardzo wyraźnie nam powie, co powinniśmy oddać „Cezarowi”. Powstaje pytanie: Co w tobie, co we mnie należy do Boga?
Jakie są rzeczy zawdzięczamy Bogu? Musimy zauważyć, że nasze dary dla Boga są płatnością długu, pewnego rodzaju zwrotem, tego co Bóg nam ofiarował przez życie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa.
Nie dajemy Bogu, aby otrzymać coś z powrotem. Nie powinniśmy myśleć, że my dajemy coś Bogu, mając nadzieję otrzymać w zamian Jego specjalne dary, błogosławieństwo, czy spełnienie naszych modlitw. Wyrażamy naszą wdzięczność Bogu za to wszystko, co zrobił już dla nas.
Co otrzymali Apostołowie za swoje dary, jakie złożyli Jezusowi? Co otrzymali w zamian za dar swego życia? Męczeńską śmierć, wypędzenie, ukrzyżowanie głową w dół, każdego zabito, oprócz Jana, który został wygnańcem.
Nasze dary są naszym długiem wdzięczności, że wszystko, co pochodzi od Boga - należy do Boga.
Musimy wiedzieć, że Bóg nie potrzebuje naszych pieniędzy. Jest taka stara opowieść:
Był zamożny człowiek, który był zdecydowany zabrać ze sobą swoje bogactwo, kiedy umrze. Modlił się i modlił się, aż Bóg zgodził się na wprowadzenie jego bogactwa do Nieba. Ale pod jednym warunkiem: Mógł przynieść jedynie jedną walizkę ze swego bogactwo. Napełnił on wspomnianą walizkę złotem i czekał na śmierć.
W końcu umarł. Święty Piotr pozdrowił go w bramie i oznajmił mu, że może wejść, ale jego walizka ma zostać na zewnątrz.
Ale ja mam umowę z Bogiem - powiedział człowiek - mogę wnieść tę walizkę do nieba.
To bardzo dziwne - odpowiedział Peter - Pozwól mi spojrzeć co masz wewnątrz walizki.
Mężczyzna otworzył walizkę, aby odsłonić blask złota. Św. Piotr uśmiechnął się. Zapytał: Dlaczego uważasz, że w niebie potrzebujemy więcej bruku?

Nic takiego nie posiadamy tutaj na ziemi, czego Bóg od nas potrzebuje! Nasze złoto jest jak bruk dla Boga. Nasze diamenty jak woda. Bóg nie potrzebuje naszych pieniędzy.
Często myślimy, że Bóg musi posiadać nasze zasoby, aby wypełniły się Jego zamysły. Chyba nic bardziej mylnego i odległego od prawdy! Bóg jest Bogiem i niczego od nas nie oczekuje, nie potrzebuje. Poza jedną rzeczą, poza mną i tobą. Bogu nie zależy na tym co mamy, co kupiliśmy, co posiadamy, Bogu zależy na każdym z nas!

Był młody człowiek, który rozpaczliwie szukał pracy. Poprosił Boga, aby pomógł mu ją znaleźć, a kiedy ją znajdzie, będzie składał 10 % swoich zarobków na rzecz Kościoła. Zaczął dając 50 zł na miesiąc bo jego pensja wynosiła 500 zł.
W miarę upływu czasu, młody człowiek przeniósł się do lepszej pracy i zarabiał już 1000 zł więc zgodnie z umową płacił 10% czyli 100 zł na miesiąc. Dostał awans pensja poszła w górę i zarabiając 10 tyś płacił 1 tyś zł.
W końcu zaczął myśleć, że to trochę za dużo do płacenia, inni płacą mniej. Więc zaczął rozmawiać z proboszczem. Kiedy uczyniłem przysięgę nic nie zarabiałem, potem tylko 500 zł. A teraz mam już inne sprawy, zobowiązania, proszę zwolnił mnie z mojej obietnicy, że 10 % moich zarobków będę oddawał na Kościół.
Proboszcz chwilę pomyślał i powiedział: Z obietnicy złożonej Bogu, nie mogę cię zwolnić, ale będę szczęśliwy, że będziesz się modlił o zredukowanie twojej pensji znowu do 500 zł na miesiąc.
Im więcej dóbr ziemskich posiadamy, tym bardziej potrzebujemy ich więcej.

Oddajcie Bogu to co Boskie, a Cezarowi to co cesarskie.

środa, 15 października 2008

Boże a Cesarskie?

Podczas wakacji kobieta opalała się nad brzegiem morza, gdy podszedł do niej mały chłopiec i zapytał ją: Czy wierzysz w Boga? Była zaskoczona tym pytanie, ale odpowiedziała: Tak, wierzę. Wtedy zadał kolejne pytanie: Czy chodzisz do kościoła co niedzielę? Zdziwiona jeszcze bardziej odpowiedziała: Tak! Padło jeszcze jedno pytanie: Czy czytasz Biblię i modlisz się codziennie? Ciekawość kobiety do czego to prowadzi sięgała zenitu, ale odpowiedziała: Tak! Mały chłopiec wolno westchnął i rzekł: Czy popilnujesz mi mego miejsca, gdy ja pójdę popływać?
Mały chłopiec był prosty i szczery w swoim pytaniu, ponieważ chciał powierzyć tej kobiecie coś, co dla niego było cenne, dobre miejsce na plaży, prawdopodobnie jakieś swoje rzeczy.
Faryzeusze nie są uczciwi. Oni nie mają zamiaru powierzyć Jezusowi czegokolwiek.
Oni nie szukają odpowiedzi na pytanie. Nie chcą jej otrzymać. Ale szukają odpowiedniego pretekstu, aby pozbyć się Jezusa.
Faryzeusze byli tak rozgniewani, że ich złość zaślepiła ich. Pomyśl przez chwilę. Wiemy, że żyjemy po tej stronie zmartwychwstanie, że Jezus był Bogiem. Oni myśleli był demoniczny, agent Szatana. Wiemy, że Jezus jest Królem królów. Myśleli, że chce być Królem Izraela. Wiemy, że był Synem Bożym. Myśleli - był po prostu synem Józefa i Maryi. Wiemy, że Jezus ma wpływ na świat za 2000 lat. Myśleli będzie jego koniec będzie na krzyżu.
Jest to fascynująca historia. Patrzymy na faryzeuszy i niedowierzamy. Jak mogło być, aż tak źle, kiedy stał na wprost przed nimi? Prawdopodobnie byli zdenerwowani, ponieważ Jezus ukazywał ich obłudę. „Nauczycielu, wiemy, że jesteś prawdomówmy i drogi Bożej nauczasz.”
Ani na chwilę nie uwierzyli w Jezusa. To była zasadzka. Postawionym problemem chcieli zadać mu cios. Opowiedz nam co o tym myślisz? Czy wolno płacić podatek cesarzowi?
W sumie powinniśmy być wdzięczni faryzeuszom. W odpowiedzi na ich pytanie, złośliwe pytanie, okazała się Boża nauka. Konsekwencje tego nauczania mają swój oddźwięk poprzez wieki, a szczególnie w kształcie zachodnich społeczeństw. Jezus powiedział: Oddajcie Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga.
Powinniśmy zadać sobie dzisiaj trzy pytania, odnośnie tego krótkiego nauczania, które miało i ma tak wielki wpływ.
1. Co należy do Cezara?
2. Co należy do Boga?
3. Co jako chrześcijanie mamy wybrać?

piątek, 10 października 2008

Odpowiednia szata...

Stałeś, stałaś się nowym stworzeniem i przyoblekłeś, przyoblekłaś się w Chrystusa, dlatego przyjmij białą szatę. Niech twoi bliscy słowem i przykładem pomagają ci zachować godność dziecka Bożego nieskalaną aż po życie wieczne. (Obrzędy Chrztu św.)

«Wy wszyscy, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa» (Ga 3, 27). To właśnie dzieje się podczas chrztu: przyoblekamy się w Chrystusa, On daje nam swoje szaty, które nie są czymś zewnętrznym. Oznacza to, że nasze i Jego życie łączą się, wzajemnie się przenikają. «Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus» (Ga 2, 20) św. Paweł opisuje wydarzenie, jakim był jego chrzest. Chrystus przyoblekł się w naszą szatę: cierpienia i radości właściwe człowiekowi, głód, pragnienie, zmęczenie, nadzieje i rozczarowaia, lęk przed śmiercią, wszystkie nasze udręki, ze śmiercią włącznie. Nam zaś dał swoją «szatę». To co w Liście do Galatów zostało przedstawione jako zwykłe «wydarzenie» chrztu — dar nowego istnienia — w Liście do Efezjan Paweł ukazuje jako stałe zadanie: «co się tyczy poprzedniego sposobu życia — trzeba porzucić dawnego człowieka (...) przyoblec się w człowieka nowego, stworzonego na obraz Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości. Dlatego odrzuciwszy kłamstwo, niech każdy z was mówi prawdę swemu bliźniemu, bo jesteście nawzajem dla siebie członkami. Gniewajcie się, a nie grzeszcie» (Ef 4, 22-26).
Benedykt XVI, 5 IV 2007 — Msza św. Krzyżma w Wielki Czwartek.

Św. Paweł w Liście do Efezjan ukazuje także inny wymiar naszego ubioru, jaki powinniśmy przywdziewać jako chrześcijanie:
Dlatego weźcie na siebie pełną zbroję Bożą, abyście w dzień zły zdołali się przeciwstawić i ostać, zwalczywszy wszystko. Stańcie więc do walki przepasawszy biodra wasze prawdą

- Żołnierz rzymski jako pierwszy element uzbrojenia zakładał pas. On pozwalał mu poruszać się swobodnie i władać pozostałymi elementami zbroi. Dla nas takim pierwszym elementem zbroi jest prawda – z nią możemy poruszać się szybko i swobodnie. Włożyć na siebie Bożą prawdę oznacza żyć Jego Słowem, być uczciwym i szczerym w wierze, a nie pełnym obłudy religijnej. Zatem „pas prawdy” odnosi się do chrześcijańskiego charakteru i prawości stylu życia, dostosowanego do Pisma Świętego.

i oblókłszy pancerz, którym jest sprawiedliwość,

- Pancerz był główną częścią uzbrojenia ochraniającą serce żołnierza. Dla chrześcijanina pancerzem w walce duchowej jest sprawiedliwość, przywrócona nam przez Jezusa. Jest ona przede wszystkim stanem naszego serca.

a obuwszy nogi w gotowość głoszenia dobrej nowiny o pokoju.

- buty gotowości do głoszenia ewangelii. Nikt z nas nie wybiera się w podróż bez butów. Wszyscy o nich pamiętamy. Tak samo zawsze i wszędzie, tam gdzie zaniosą nas buty powinniśmy być gotowi do dzielenia się „Ewangelią pokoju”. Znaczy to, że powinniśmy wiedzieć, jak innym słowem i czym powiedzieć o Chrystusie.

W każdym położeniu bierzcie wiarę jako tarczę, dzięki której zdołacie zgasić wszystkie rozżarzone pociski Złego.

- Kiedy traktujemy poważnie życie z Jezusem, to szatan walczy przeciwko nam przy pomocy rozżarzonych pocisków. Atakuje nas i wszystko, co jest z nami związane. Naszą tarczą przeciwko tym atakom jest wiara – przekonanie, że Bóg ma moc, aby nas ochronić.

Weźcie też hełm zbawienia

- Głowa stanowi centrum naszego życia myślowego. Zdolności wielu chrześcijan są ograniczone, ponieważ nie wiedzą oni, jak chronić swoje myśli. Szatan bombarduje ich pociskami lęku, nienawiści, podejrzliwości, depresji i innych myślowych roztargnień. Chrześcijańskim hełmem, naszą obroną jest zbawienie, które jest uwolnieniem od złego. Kiedy ufamy Bogu i dziękujemy Mu za nasze zbawienie, nasze życie umysłowe jest chronione.

i miecz Ducha, to jest słowo Boże - wśród wszelakiej modlitwy i błagania.

- Słowo Boże jest jedyną częścią uzbrojenia, która może być użyta zarówno do ataku, jak i do obrony. Jest zarówno naszą bronią obronną przeciw grzechowi, jak i orężem ataku przeciw inwazji demonicznej, kiedy wypowiadamy Słowo Boże w mocy Ducha Świętego tak samo, jak czynił to Jezus.

Przy każdej sposobności módlcie się w Duchu.

- Chociaż wymieniona na końcu i nie przyrównana do żadnej części rynsztunku, jest to najpotężniejsza broń chrześcijanina. Paweł wzywa do nieustannej, intensywnej i bezinteresownej modlitwy pod przewodnictwem Ducha Świętego.


Czy mam taką szatę, taką zbroję?
Jaka jest moja szata? Czy zachowałem jej chrzcielną biel? Jeśli nie, czy wiem gdzie i jak mogę ją wybielić, aby stała się biała jak śnieg? Jak często ją wybielam, jak długo pozostaje ona biała?

Czy staram się przyoblec tę zbroję opisaną przez św. Pawła? Czy staram się...

Z radością przyjmujemy zaproszenie od Chrystusa na Jego ucztę, biegniemy do niego, ale pamiętajmy, aby móc się z Nim i w Nim radować, na tę ucztę mamy wejść przygotowani, mamy mieć na sobie szatę otrzymaną od Chrystusa na Chrzcie, szatę-łaskę bycia dzieckiem Bożym.

Odpowiednia szata...

czwartek, 9 października 2008

Ci z ulicy...

Król wysyła swoich pracowników na drogi, na miejskie place i rynki. On „zaprasza” ludzi, którzy nigdy nie byli i w przyszłości może nie będą na takim przyjęciu królewskim, nigdy nie znajdą się na liście gości, których zaprosił król. Pomyśl o tych, którzy mogliby zostać zaproszeni z ulicy: domokrążcy, rzeźnicy, żebracy, prostytutki, poborcy podatku, osłabieni fizycznie i chorzy, itd. Ci ludzie, kiedy usłyszą zaproszenie, nie będą tak głupi, by odmówić. Pomyśleli o wykwintnym jedzeniem i piciu. Jak dokładnie były one dobrane na ucztę dla syna króla! Można nawet zapytać czy ci zaproszeni z ulicy byli w stanie docenić to, co stało przed nimi? Czy oni znali smak najlepszych win? Czy potrafili jeść i pić w odpowiedniej kolejności? Oczywiście nie. Oni byłby głodny i spragnieni. W ich całym życiu, nie było takiego święta i nigdy nie będzie ponownie!

Co więcej to właśnie ci z ulicy byli w potrzebie świętowania więcej niż ci, którzy nie odpowiedzieli na zaproszenie! Kiedy król wchodzi na salę, oni nie są już jedynie żebrakami, ludźmi ulicy, obcokrajowcami czy złodziejami. Są nazwani gośćmi. Ich warunki zostały całkowicie odwrócone. I nie ma tym żadnej ich zasługi! Oni tylko zostali zaproszeni na ich święto, przyjęli to zaproszenie, przyszli, to wszystko. W ich najśmielszych planach, bujnej wyobraźni, najpiękniejszych snach nie widzieli siebie na takiej uczcie.


Podobnie jak ci z głównej drogi zaproszeni na święto, nasz kościół jest mieszaniną złych i dobrych, a więc druga część przypowieści jest dla nas wyzwaniem. Jak zmieniamy nasze życie w odpowiedzi na zaproszenie które daje nam Bóg? Czy zdajemy sobie sprawę jakie zaproszenie otrzymaliśmy? Dalej jaka jest nasza postawa i odnoszenie do innych „gości” we wspólnocie? Wszyscy jesteśmy gośćmi, nikt z nas nie zasługuje na zaproszenie, otrzymujemy je z łaski Boga. To dlaczego my jako chrześcijanie w dalszym ciągu umiemy dzielić się według rasy, płci, pochodzenia, języka, na dobrze ubranych i biednych?

środa, 8 października 2008

Wejście na ucztę...

Idąc dalej po linnii wczorajszego rozważania trzeba dotknąć w jakim stanie przychodzimy na tę ucztę zastawioną przez Boga. Dzisiaj ten stan zewnętrzny, który zawsze oddaje nasze wnętrze.

Wiem, że idę spotkać się z Bogiem, idę na spotkanie Kogoś ważnego w moim życiu i dla mego życia, więc czasami się nadziwić nie mogę jak niektórzy przychodzą bez odpowiedniego stroju.
Tak sobie czasami myślę, jak byłby skomentowany ksiądz (może niektórzy są), który by przyszedł w dresach lub w brudnych spodniach, w klapkach, bez skarpet, w poplamionej sutannie, założyłby albę, która kiedyś, bardzo dawno była biała. Na to wszystko narzuciłby jakiś ornat stary, poszarpany i do tego krzywo leżący. Jakie komentarze by taki kapłan wzbudził wśród swoich parafian.
A gdy się stoi i patrzy jak niektórzy przychodzą na spotkanie z Bogiem, w tym co jest takie codzienne, powszednie, na co dzień. Co często gryzie się z wnętrzem domu Boga, ze świątynią.
Jak niektórzy proboszczowie muszą napominać szczególnie w lecie, aby strój był godny, a nie swobodny! Ile wtedy komentarzy, że liczy się wnętrze, serce człowieka itd. A często ci sami ludzie jadąc do innych krajów potrafią się ubrać, aby tylko zwiedzić jakąś świątynię i przy tym nic nie mówią.
Jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego? Można by zapytać, jak tutaj wszedłeś nie mając odpowiedniego stroju do miejsca?
Nieodpowiedni strój, czasami zachowanie jak z kawiarni, przyklękanie na myśliwego, żucie gumy (to nie tylko przez najmłodszych, ale co zatrważające ostatnio przez matkę, która przyprowadziła do kościoła swego synka przed I komunią św.) to takie zewnętrzne oznaki naszej wiary.
Ksiądz się czepia! Ważne to co w sercu, to jest ważne i na to patrzy Bóg! Tak zgadzam się, ale to co w wnętrzu człowieka jest ukazywane na zewnątrz.

I takie świadectwo z mego pobytu kiedys na Florydzie i widok ludzi ubranych w garnitury, pod krawatem, gdy temperatura sięgała 40 stopni. Przyzwyczajeni, wszędzie klimatyzacja, być może!
Ale strój był GODNY, a nie swobodny.

wtorek, 7 października 2008

Wyprawił ucztę weselną swemu synowi...

Królem jest Bóg, synem - Jezus Chrystus.
Tylko gdzie ta uczta weselna.
Oblubienicą Chrystusa jest Kościół, my wszyscy gromadzący się na Eucharystię, przychodzimy zaślubić się z Jezusem. Przychodzimy, aby świętować, aby się radować, że jako Kościół mamy takiego Oblubieńca.
Oblubieńca, który tak nas ukochał, że był gotów za nas cierpieć i umrzeć na krzyżu. Był gotów zrobić tak tam na Kalwarii i jest gotów zrobić to każdego dnia. Wszak każda Eucharystia to pamiątka, uobecnienie Ofiary Krzyża Jezusa.

Idę jeszcze raz, dać do krzyża przybić ręce,
Jeszcze jeden raz życie swe poświęce.

Ten nasz Oblubieniec jest gotowy zrobić dla nas wszystko, jest szalony, szalony z miłości do każdego z nas. On chce abyśmy czerpali z tej uczty weselnej jak najwięcej. Abyśmy próbowali te najpożywniejsze mięso i najwyborniejsze wina. Abyśmy korzystali z Jego darów tutaj na ziemi i zasłużyli na te niebieskie.

Nasz Oblubieniec tak nas kocha!
A my, konkretnie ja i Ty?
Jaka jest nasza miłość względem Jezusa Chrystusa? Czy tą naszą miłość pokazuję w konkretnych czynach, konkretnym zachowaniu, postępowaniu? Czy praktykuję ją tylko w swoim umyśle, w chwilach uniesień?
Faktycznie nasza miłość to żadna miłość. Tyle nam jeszcze brakuje, aby odpowiedzieć naszemu Oblubieńcowi naszym życiem. Widząc jak jesteśmy słabi i mali, tym bardziej mamy szukać tej uczty jaką nam zastawia Bóg Ojciec, aby na Eucharystii uczyć się od Jezusa Jego miłości, aby karmiąc się najlepszym pokarmem - Jego Ciałem - uczyć się i odpowiadać coraz lepiej na Jego miłość!

Aby ta miłość coraz rzadziej chodziła po błocie
i aby coraz mniej pluli jej w twarz!

poniedziałek, 6 października 2008

Hymn do życia


Życie jest szansą, korzystaj z niej.
Życie jest pięknem, podziwiaj je.
Życie jest szczęściem, kosztuj go.
Życie jest marzeniem, urzeczywistniaj je.
Życie jest wyzwaniem, stawiaj mu czoło.
Życie jest zadaniem, spełniaj je.
Życie jest zabawą, baw się nim.
Życie jest cenne, troszcz się o nie.
Życie jest bogactwem, pilnuj go.
Życie jest miłością, ciesz się nią.
Życie jest tajemnicą, staraj się ją przeniknąć.
Życie jest obietnicą, dopełnij jej.
Życie jest hymnem, śpiewaj go.
Życie jest walką, przyjmij ją.
Życie jest tragedią, weź ją na swe barki.
Życie jest przygodą, nie bój się jej.
Życie jest szczęściem, zasłuż na nie.
Życie jest życiem, broń go.
Matka Teresa z Kalkuty

sobota, 4 października 2008

Czego nie uczyniłem?

Czasami wiele pracy, wiele sił, wiele zaangażowania wkładamy w osiągnięcie jakieś celu, w zrobienie czegoś. Pomimo naszych starań nic nam nie wychodzi, nic się nie układa, coś tracimy.
Wtedy często można usłyszeć pytanie: Czego jeszcze nie zrobiłem?
Czego nie zrobiłem żonie, małżonkowi, że odeszli?
Czego nie uczyniłem koledze, przyjacielowi, że zapomniał, że coś się skończyło?
Co zaniedbałem, o czym zapomniałem, że dziecko pogubiło się w życiu?
W końcu, o czym sam zapomniałem, lub gdzie się zapomniałem, że moje życie się stoczyło...?

Ile rzeczy daje mi Pan Bóg? Jak wiele rzeczy dla mnie czynie? Daje mi siebie, chce dać mi swoją łaskę, ofiarowuje mi życie wieczne? Czego jeszcze dla mnie nie zrobił, abym zaczął wydawać dobre owoce?
Abym przestał wydawać cierpkie jagody. Abym był tą dobrą, uprawną winnicą!
Czego jeszcze oczekuje, czego chce więcej, co jest bardziej wartościowe, niż męka, śmierć i zmartwychwstanie Syna Bożego? Czego jeszcze pragnę, aby wydawać dobre owoce w swoim życiu?

Przyjmij mnie...

Już Ciebie tylko kocham, za Tobą tylko idę, Ciebie tylko szukam. Tobie tylko służyć jestem gotowy, bo Tyś jedynie jest prawym władcą - do Ciebie pragnę należeć. Rozważ, proszę i poleć mi, cokolwiek zechcesz, ale ulecz i otwórz oczy moje, abym widział skinienie Twoje. Uwolnij mnie od szaleństwa, abym nie minął Cię niepoznanego. Powiedz mi, dokąd mam się zwrócić, aby ujrzeć Ciebie, a ufam, że uczynię wszystko, co rozkażesz.
Przyjmij życzliwie, proszę, Panie Ojcze Najłaskawszy, sługę, który ongiś uciekał od Ciebie: już dość długo cierpiałem karę, dość długo służyłem nieprzyjaciołom Twoim, którym na karku stopę trzymasz, dość długo byłem złud igraszką. Twoim sługą jestem, uciekłem z niewoli Twoich nieprzyjaciół - przyjmij mnie, bo oni, choć byłem im obcy, przyjęli mnie jednak, kiedy od Ciebie uciekałem. Czuję, że muszę wrócić do Ciebie - oto pukam - otwórz mi drzwi, poucz mnie, jak dość do Ciebie można. Jedynie, co mam, to wola moja; jedyne, co wiem, to prawda, że gardzić trzeba wszystkim, co zmienne i przemijające, a szukać rzeczy pewnych i wiecznych. I czynię to, Ojcze, bo tego tylko się nauczyłem, ale nie wiem, jak można dojść do Ciebie. Ty bądź mi doradcą, Ty pokaż mi ścieżkę, Ty dodaj mocy na drogę. Jeśli przez wiarę znajduje Cię ten, kto się do Ciebie ucieka, daj wiarę; jeśli przez cnotę, daj cnotę, jeśli przez wiarę, daj wiarę. Pomnóż we mnie wiarę, pomnóż nadzieję, pomnóż miłość. O, jakże godna podziwu i szczególna jest dobroć Twoja.
__________________________
św. Augustyn, Soliloquia I, 1, 5, w tłum. A. Świderkówny.

czwartek, 2 października 2008

Przewidywania Boga...

Czemu, gdy czekałem, by winogrona wydała, ona cierpkie dała jagody? (Iz 5, 4)

Gdy w grę wchodzi człowiek, Bóg może nie doczekać się spełnienia swoich przewidywań. Są one wtedy bardzo ryzykowne. Nic nie jest pewne. Może się zdarzyć to co dobre i to co złe.
Bóg czeka, ale Jego oczekiwania wciąż nie zostają spełnione.
Daje miłość, a otrzymuje zdradę.
Okazuje troskę i przebaczenie, ale zostaje odrzucony.
Człowiek jest ryzykiem, które podejmuje Bóg.
Człowiek jest w stanie zawieść oczekiwania Boga.
Jeśli każdy z nas popatrzy na swoje życie, to będzie mógł dodać nowe elementy do serii Bożych "rozczarowań".

Nieszczęście polega na tym, że są to nie tyle Boże rozczarowania, ile nasze upadki. Bóg się nie pomylił. Jeśli weźmiemy pod uwagę nasze możliwości i to, co On dla nas uczynił, jeśli weźmiemy pod uwagę Jego zaufanie w stosunku do nas, to Jego oczekiwania są uzasadnione.

Co jeszcze miałem uczynić winnicy mojej, a nie uczyniłem w niej? (Iz 5, 4). Chciałoby się dopowiedzieć:
Przestań snuć ambitne plany w stosunku do nas,
porzuć marzenia.
Przestań śpiewać pieśń o tej trudnej do zniesienia miłości.

Tymczasem powinniśmy zdobyć się na odwagę i poprosić Go:
Nie przestawaj marzyć. Nie zaprzestawaj przewidywań...
Nie przestawaj oczekiwać.
Twoja pełna miłości pieśń uświadamia nam nasze uchybienia nawet bardziej niż groźby. Sprawia, że pragniemy wypuścić kwiaty, a potem - kto wie - może nawet wydać owoce.

Oby owa pieśń o winnicy nigdy nie ustała!

środa, 1 października 2008

Jaki owoc mam przynosić?

Czy tu chodzi o jakieś owoce materialne, które mamy składać Bogu? Ofiarowywanie jakiś rzeczy, które Bóg mógłby gromadzić w jakiś wielkich magazynach? Chyba nie o to chodzi? Czy my jako ludzie możemy coś dodać Bogu, powiększyć niebieski kapitał?
Bóg nie chce zebrać owoców, choć jest właścicielem winnicy i ma do nich prawo.
On nie prosi dla siebie, lecz prosi dla nas.
To my potrzebujemy tych owoców, aby wzrastać jako ludzie i jako chrześcijanie. Jeśli ich nie rodzimy, jeśli nie przynosimy owocu to ubożejemy, ryzykujemy, że umrzemy z głodu. Nie odmawiamy w ten sposób czegokolwiek Bogu.
Te nasze owoce winny być przeznaczone dla bliźniego. Winnica nie jest naszą własnością. Wszyscy, których spotykam, których widzę, którzy stoją czy pracują obok mnie mają prawo do korzystania z owoców.
Jeśli nie rodzę owoców miłości i nie obdarzam nimi bliźnich, to nie oddaję Bogu plonu, którego On oczekuje.


Jeśli jedną dziesiątą czas, który poświęcamy na wyjaśnianie, składanie deklaracji, zajmowanie stanowiska, obronę przed oskarżeniami, poświęcilibyśmy rodzeniu owoców, to wówczas nie byłoby już nic do wyjaśniania.

wtorek, 30 września 2008

Jestem w winnicy

Faktycznie, wszyscy jesteśmy w winnicy Bożej. On ją założył, przygotował do uprawy, zbudował wieże dla ochrony przed nieprzyjacielem i w końcu powierzył ją nam.
W jakim celu?
Czy mamy dbać o jej ogrodzenie, aby było ładne, aby nie było dziur?
Czy może mamy wchodzić na wieżę, wypatrywać wrogów, bronić jej?
Czy może mamy dbać o tłocznię, o inne sprzęty, starać się o lepsze, nowsze?
Poniekąd tak, mamy to czynić, ale czego tak naprawdę oczekuje od nas Jezusa?

"Gdy nadszedł czas plonów, posłał swoje sługi, aby odebrali plon Jemu należny..."

Mamy przynosić owoce, abyśmy mogli je okazać gdy nadejdzie czas, gdy Gospodarz zechce odebrać plon Jemu należny.

sobota, 27 września 2008

Winnica nie jest uprawiana słowem - Idę, panie!

Ojciec nie domaga się, abyś od razu powiedział "tak". On czeka.
Nie, nie oczekuje "spóźnionego" - tak.
On czeka, aż zobaczy, jak pracujesz.

Zwykle ten, kto od razu mówi "tak", również szybko wykazuje gotowość podpisania listy lub pokazania się w kombinezonie roboczym. Nie zawsze jednak oznacza, że tak naprawdę jest gotowy do podjęcia pracy.
Kto się usłużnie pochyla, ma zwykle kręgosłup, który nie chce dźwigać ciężarów.

Można się zastanowić nad prawdziwym sensem posłuszeństwa.
Mogą być i tacy, którzy buntują się przeciwko miłości.
A mogą być i tacy, którzy są wierni... z powodu braku uczuć.
Tacy, którzy są niezdyscyplinowani, niedbali, ale posłuszni, ożywiani rzeczywistą miłością.
Ale też i tacy, którzy pod maską kurtuazyjnego uszanownia, dobrego wychowania skrywają raczej dwuznaczną postawę. Może we współczesnym Kościele trzeba się obawiać nie tyle "nie" odrzucenia, co "tak" powierzchownej zgody, entuzjastycznej aprobaty, deklaracji (które nic nie kosztują), aklamacji (które kompromitują tylko usta), oburzonych hipokrytów.

Zbyt wielu ludzi mówi "tak" zawsze, w każdej sytuacji, wszędzie. I wszystko na tym się kończy.
Ostentacyjne posłuszeństwo powinno być "podejrzane". Donośnie głosi się swoją wierność, a surowo oskarża niewierność innych (często tylko werbalną), żeby znaleźć się w bezpiecznej strefie, na drodze ucieczki, gdzie pod osłoną uroczystych słów, przyzwala się na wszelkie uchylania się i kultywuje się to, co jest wygodne.

Oklaski zbyt często "zamykają" albo przerywają dyskusję. Niestety, najczęściej nie "otwierają" konkretnego i milczącego zaangażowania.

Ojciec chciałby "posłuchać" ciszy syna w pełni posłusznego i docenić odgłos szybkich kroków (w kierunku winnicy, nie placu), i usłyszeć odgłos rydla, który zatapia swoje ostrze w ziemi.

Potrzeba słów, żeby powiedzieć: "nie chcę".
Ale wystarczy mój pochylony kręgosłup, aby poinformować, że syn pozwolił przejść od ust do serca woli Ojca.
__________________________________________
Alessandro Pronzato, Oto Słowo Boże! A

piątek, 26 września 2008

Dwie opowiastki...

Jest historia o grupie amerykańskich przywódców wojskowych, którym został przekazany nowo zbudowany super komputer. Który umiał rozwiązać jakikolwiek problem - duży lub mały, strategiczny, taktyczny. Przywódcy wojskowi zgromadzili się przed maszyną w celu prezentacja. Informatyk przewodził prezentacji i instruował oficerów jak wprowadzić problem do komputera. Przywódcy zaczęli wpisywać hipotetyczną sytuację i w końcu postawili zasadnicze pytanie: atak czy odwrót? Ten olbrzymi super komputer zabrzęczał i wydrukował odpowiedź składając się z jednego słowa: Yes!
Generałowie popatrzyli po sobie, coś jest nie tak. W końcu jeden z nich wpisał kolejne pytanie: Yes, what?
Natychmiast komputer odpowiedział: YES, SIR!

Ile razy jesteśmy podobni do takiego komputera, słowo Boga słyszymy i przytakujemy, TAK JEST - Bogu niech będą dzięki - Chwała Tobie Chryste! Przytakujemy Bogu, zachwycamy się słowem, ale często słowo pozostaje tylko w naszych uszach!


Jest stara Japońska legenda, która opowiada o człowieku, który umarł i poszedł do nieba. Niebo było wspaniałe - pełne bujnych ogrodów i błyszczących się pałaców. Ale kiedyś człowiek wszedł do pokoju zastawionego półkami. Na półkach były stosy ludzkich uszu! Niebiański przewodnik wyjaśniał, że są to uszy należące to wszystkich ludzi na świecie którzy słuchali każdego tygodnia słów Boga, ale nigdy nie postępowali według Bożego nauczania. Ich cześć względem Boga nigdy nie była pokazana w czynności. Więc kiedy ci ludzie umarli, tylko ich uszy przyszły do nieba.

Starajmy się, aby nie tylko nasze uszy dostały się do nieba, ale abyśmy cali sie tam znaleźli...


czwartek, 25 września 2008

Opamiętać się i zawrócić

Jesteśmy w drodze do Boga, w różnej odległości. Jedni bliżej, inni dalej.
Słyszymy ciągle słowo, które kieruje do nas Pan Bóg. Często je tylko słyszymy, ale trudno nam żyć według niego.
Postawa, którego syna jest naszą postawą - składam obietnice, deklaracje, ale nie mam zamiaru wcale ich spełniać. Czy może w pierwszym odruchu mówię: "nie", ale potem staram się wypełnić wolę Ojca.
Bóg zawarł ze mną przymierzę - złożył najwyższą ofiarę - swego Syna. Dał wszystko i jest gotowy, do wypełnienia swego słowa, swych obietnic. On w każdym momencie jest wierny tobie i mnie!
A ja? Jaka jest moja wierność wobec Boga? Jaką wartość mają moje słowa, moje modlitwy.
Czy będąc w kościele, słychając słowa Bożego, odpowiadając: "Amen" na szereg modlitw, chcę aby to się spełniło. Czy jesteśmy świadomi w czym uczestniczymy, w czym bierzemy udział, z kim zawieramy przymierze?
A może odkładamy moment opamiętania gdzieś na później, na starość, na emeryturę...

środa, 24 września 2008

Zachować słowo...

Ile razy w zdenerwowaniu mówimy: Nie zapomnę, nie daruję! Nie odezwe się, nie zadzwonie! Pokaże na co mnie stać. I często trwamy w takich "postanowieniach" dniami, miesiącami, latami...
Jesteśmy wierni słowu, które powoduje zło, które zamiast łączyć, dzieli. Wierność wypływająca z braku miłości, wierność, która płynie z grzechu i do grzechu prowadzi.

A Bóg? On jest wierny z miłości! Ukochał nas odwieczną miłością. Poprzez swoje słowo - Słowo ukazał jak bardzo nas ukochał i nadal kocha!
Choćbyśmy nie chcieli się do Niego odzywać, choćbyśmy odeszli od Niego, On nie może cofnąć swego słowa. Nie może odwołać, zmienić swojej miłości względem nas.
Wierność Boga wypływa z ogromu Jego miłości, Jego miłość nie pozwala Mu nas opuścić!

wtorek, 23 września 2008

Idę Panie! - lecz nie poszedł!

Mogę krzywić się na tego syna, mogę źle o nim pomyśleć. Że jest wyrodnym synem, niegodnym itd. Oszukuje swego ojca, nie chce wykonać jego woli. Mamy rację. Jego postępowanie nie jest dobre!
Ile razy my dajemy słowo, że coś zrobimy? Że jakieś zadanie wykonamy solidnie, porządnie? Ile razy dajemy słowo innym, zaświadczamy o jakimś przedmiocie, o sprzedawanym towarze, że jest w porządku, nie ma żadnych ukrytych wad. Ile warte jest nasze słowo?

Moje słowo! Czy jestem wierny w swoich przekonaniach? Najpierw moje słowo dawane najbliższym, rodzinie. Czy jestem wierny słowu, które wypowiadam wobec współmałżonka (-nki)? Jak spełniał zobowiązanie, które kiedyś zostało wypowiedziane podczas przysięgi małżeńskiej? Czy jestem stały i wierny w słowach wypowiadanych do innych?

A moje słowo odnośnie słowa Bożego? Gdy je usłysze w świątyni - mówię - chwała Tobie Chryste! Czy rzeczywiście biorę to Słowo do swego życia i oddaję mu chwałę. Czy może potrafię się nim zachwycić, zafascynować, rozrzewnić nad nim, mówiąc - Idę Panie pełnić Twoją wolę - a tak naprawdę idę pełnić to co dla mnie wygodne, miłe i akurat mi potrzebne?

sobota, 20 września 2008

Koniec wakacji...

No cóż wakacje studenckie dobiegają końca i od poniedziałku będą pojawiać się nowe notki.
Wakacje wakacjami, ale to nie znaczy, że nic nie pisałem - trochę rzeczy się pojawiło, lecz niekoniecznie na blogu :)
Oto wynik nawiązanej współpracy z Biblioteką Kaznodziejską:

http://www.bkaznodziejska.pl/nr/sytuacje_duszpasterskie/rok_sw_pawla/przygotowania_do_wyprawy_rozpoczecie.html
http://www.bkaznodziejska.pl/nr/sytuacje_duszpasterskie/jan_pawel_ii_wychowawca.html

I jeszcze kazanie na 28 Niedziele zwykłą - Oczekiwanie na ucztę (niestety brak linku na razie)

Czas wakacji nie był czasem całkowitego zaprzestania pracy, coś się działo.

Więc zapraszam na blog już od poniedziałku - będą nowe i systematyczne notki, oczywiście odnośnie ewangelii na najbliższą niedzielę.

A tymczasem można sobie pooglądać wschód słońca obserwowany z Góry Synaj!

piątek, 5 września 2008

Miniatur Wunderland Hamburg



Niestety na końcu zbliżenie nie oddało, kto stał pod tym drzewem, jednak myśle, że oczy niektórych dostrzegą :) lecz pozostaje pytanie bez odpowiedzi: Co one robią pod tym drzewem???

wtorek, 12 sierpnia 2008

Water dancing with lights and music




Oczywiście ten krótki filmik nie odda wszystkiego!! Polecam wizytę w Hamburgu

czwartek, 31 lipca 2008

Niepewnosc jutra...

To nie cytat z niedzielnej ewangelii, tylko rzeczywistość wakacyjna.
Dało się zauważyć, że od początku wakacji, systematyczność umieszczania notek - tragicznie spadła - no cóż wakacje. Może były jakieś przemyślenia, rozważania, ale czasem brakło czasu i sił, aby je przelać na blog. Od rozważań nie ma wakacji, ale są wakacje, od pisania bloga!
Do tego czasu notki jakoś się ukazywały, ale w miesiący sierpniu nie wiem, czy będę miał dostęp do internetu, aby coś czasami napisać. Jeśli będzie dostęp, obiecuje niespodzianki ;)
Więc pozdrawiam, wytrwałych czytelników zapraszam po wakacjach - wakacjach studenckich, wtedy powróci systematyczność!
Wszystkich wypoczywającym - słońca, pogody, radości i szczęśliwych powrótów do domu!

sobota, 26 lipca 2008

Sprzedać wszystko, aby mieć skarb, perłę...

Gdy słyszy się te słowa, to ... można się załamać! Jeśli skarbem, perłą ma być dla nas Bóg, to musimy zrezygnować z wszystkich innych rzeczy, spraw w naszym życiu!
A może trzeba spojrzeć inaczej.
Jako chrześcijanie jesteśmy ludźmi radosnego odkrywania!
Poznawszy wartość, jaką jest Chrystus i Jego Królestwo uwalniamy się od wszystkiego, co tak łatwo i szybko nas zadowala.
Jako naśladowcy Chrystusa nie jesteśmy ludźmi odseparowanymi, ale przywiązanymi; istotą nie jest rezygnacja, ale doskonała zgoda z Kimś.
Rezygnacja, umartwienie i opuszczenie są ceną do zapłaty - nie KOŃCEM doświadczenia chrześcijańskiego, radosnego doświadczenia, a nie "umartwienia".
Zerwanie, opuszczenie, sprzedanie nie jest rezultatem, ale jest pierwszym krokiem do osiągnięcia czegoś więcej.
W naszych poszukiwaniach prawdziwego skarbu, najpiękniejszej perły mamy ciągle uczyć się odrzucać różne imitacje, podróbki, atrapy...


Jezus jest dla nas skarbem jedynym, największym. Pan jest obecny w tabernakulum z Boską i ludzką naturą. Jest tam nie dla siebie, ale dla nas; bo Jego radością jest być z ludźmi. Wie bowiem, że my, tacy, jacy jesteśmy, potrzebujemy bliskości Jego Osoby. W konsekwencji ci, którzy myślą i czują normalnie, czują, że ich ku sobie pociąga, i zatrzymują się przed Nim przy każdej okazji i tak długo, jak mogą - św. Edyta Stein

piątek, 25 lipca 2008

Stając się uczniem - książeczka



Książeczka mojego autorstwa, która została opracowana jako rozważania dla pielgrzymów duchowych Pielgrzymki Drohiczyńskiej na Jasną Górę. Może być także pomocą dla tych, którzy zadają sobie pytanie - jak być uczniem Chrystusa. Kilka rozważań napisanych do ewangelii na dni od 30 lipca do 15 sierpnia!

W tym miejscu należą się podziękowania: (no właśnie od kogo zacząć)


- ks. Zenonowi - za ciągle porady, z wersji początkowej mało co ostało się do końca - układ, strona techniczna, ale także za korektę i dopiski - szczególnie te na "marginesie" innych dopisków!


- Pani Annie Niewiarowskiej - za cierpliwość w czytaniu i korektę pod kątem zasad języka polskiego!


- Panu Maciejowi Gnyszce - za korektę i ukonkretnienie tekstu - za dopiski na marginesie! i za ciągły doping ;)


Gdzie można nabyć - w wybranych, elitarnych parafiach diec. drohiczyńskiej, no i jest także możliwość nabycia bezpośrednio u autora - czyli u mnie, bądź drogą pocztową (proszę pisać na meila. :)
Fragmenty rozważań:

Fragment 1 -
Fragment 2 -



czwartek, 24 lipca 2008

Skarb, perła i nie pasująca sieć!

Jakie to byłoby proste! Szukanie skarbu, poszukiwanie tej jednej, jedynej, wspaniałej perły. A może mi się nie chce, nie mam ochoty szukać. To zakłada jakiś mój wysiłek, staranie się, poruszenie się. Wyjście z tego co znam, co jest przyjemne, do czego się przyzwyczaiłem.
Nasze siły tutaj na ziemi pożytkujemy na coś innego, zabezpieczenie swojej przyszłości. Dobra praca - dobre zarobki, poświęcenie się jej - szybki awans, odkładanie na później. Zabezpieczanie swego zdrowia, czasami przesadne. W taki czy inny sposób staramy się zabezpieczyć przyszłość. Szukanie skarbu, perły - jako symbolu Królestwa Bożego, jako Boga, jako wieczności z Nim. (Można by się spytać - Czy Bóg, Jego Królestwo jest dla mnie skarbem?)
Gdyby nie było sieci - która zagarnia wszystkich - to bardzo szybko i bardzo łatwo zwalnialibyśmy się z poszukiwań. Sieć - czynnik pobudzający do szukania? Ktoś może powiedzieć - taki straszak na opornych! Jak nie będziesz szukał, jeśli nie znajdziesz, jeśli nie przyjmiesz nauki, zasad Królestwa - możesz trafić w piec rozpalony, tam będzie płacz i zgrzytanie zębów!
Salomon, król Izraela, mógł poprosić o sławę, bagactwo, o zgubę nieprzyjaciół. Jednak dla niego ważne było serce pełne rozsądku. Był wielkim królem, słynącym z mądrości. Bóg dał mu wszystko to, czego nie wypowiedział w swojej prośbie.

Czego ja szukam, czego oczekuję, o co proszę Boga? Co jest dla mnie skarbem? Czemu, komu oddaję swoje siły, zdolności, swoje życie...

sobota, 19 lipca 2008

Bądź cierpliwy...

Nie okazuj wobec innych zniecierpliwienia.
Przypowieść o chwaście to jeden z najbardziej zdecydowanych tekstów odrzucających fanatyzm, nietolerancję, apokaliptyczną wściekłość, inkwizycję.
Chwast mocno przeplata swoje silne korzenie z korzeniami pszenicy.
Chcąc się ich pozbyć, należałoby usunąć także i dobro (lub przynajmniej możliwość narodzenia się czegoś dobrego).
Istnieje sposób szybki, gwałtowny, brutalny, aby pozbyć się zła, które zabija także i ziarna dobra.
Deklaruje się uroczyście, że trzeba nienawidzić grzech i kochać (lub szanować) grzeszników. Zbyt wiele przykładów z historii - nawet najnowszej - ukazuje, że w rzeczywistości nie jest to takie proste. Zawsze istnieje ryzyko, że można pozbyć się osób, nie eliminując tym posunięciem zła, a wręcz można zło umocnić, poszerzyć jego zasięg. Łudząc się, że zabrania się z nim kontaktu, popularyzuje się je. Pod pretekstem eliminowania usłych gałązek, masakruje się życie, niszczy rozwój drzewa.
Najgorszą hipokryzją jest jednak to, że wraz z propozycją zdania ciosu złu, bardzo często pozbywamy się tego, co jest dla nas uciążliwe, co nas dręczy, co zagraża naszym ambicjom, naszym tronom lub fotelom.
Co zrobisz, gdy jest ktoś lub coś, czego nie możemy znieść, co burzy nasz spokój? Sposób stary jak świat: przykleić mu etykietkę chwastu.
Ktoś nie podziela jakichś wydumanych idei, przedstawia słuszną krytykę, wyraża swoje wątpliwości, proponuje inny sposób spojrzenia na pewne sprawy i inny sposób działania, inny sposób interpretacji niektórych problemów, miesza się do czyichś spraw? Jest zatem siewcą chwastu.
Mówi się, że trzeba zająć zdecydowaną pozycję, dokonać wyboru pola. Ale nie ma żadnego pola, które byłoby obsiane tylko dobrą pszenicą.
A jeśli chodzi o zajęcie pozycji wobec zła, zanim zajmiemy ją w stosunku do innych, powinniśmy zająć ją we własnej duszy.
W chwili, kiedy oceniamy innych, skazujemy ich, pogardzamy nimi, uważając się za "czystych", przekształcamy się w chwast.
Prawdziwym skandalem jest to, że niektórzy sądzą, iż okazują własną cnotę, oskarżając innych, wytykając im ich winy.
Myślą, że są wierni, ponieważ są śledczymi (prywatnymi lub publicznymi) niewierności bliźniego.
Prawdziwymi "działaczami nieprzyzwoitości" są ci, którzy zamiast angażować się w pokorny trud praktykowania Ewangelii (por. Mt 7, 21-23), przyjmują rolę należącą wyłącznie do Boga.
Ci, którzy przyczyniają się do chwiejności wiary, są mistrzami wiary wyniosłej, pysznej, ostentacyjnej, nigdy nie podejmują dyskusji, ale zawsze są gotowi, aby podejrzewać innych.
Weźmy na przykład cierpliwość - ta cierpliwość i pobłażliwość, i tolerancja, których powinniśmy się uczyć od samego Boga - nie ma jakiejś bliskiej relacji z pokorą?
Nie reprezentuje przez przypadek jakiejś konkretnej formy "obrony życia"?
Bóg jest cierpliwy, ponieważ "ma pieczę nad wszystkim".
Ostatnie z dziewięćdziesięciu dziewięciu "pięknych imion Boga" zachowywanych w tradycji muzułmańskiej jest "Najcierpliwszy".
Chrześcijanin winien nauczyć się wypowiadać to imię częściej i z większym przekonaniem.
Przypowieść o chwaście odsyła odsyła do momentu żniw. Nikomu nie godzi się wyprzedzać podejmowania pewnych prac. W tym dniu sędzią będzie Jezus, czyli Ten, który zasiał dobą pszenicę, i umarł za wszystkich.
Nasuwa się pewna sugestia: dopóki sam nie oddałeś życia, nie masz prawa oceniać innych.
A konkretnie: jedyny słuszny sposób, aby nie stać się wspólnikiem zła, to wytwarzać... trochę więcej dobra.
___________________________________
Alessandro Pronzato, Oto Słowo Boże!, rok A


piątek, 18 lipca 2008

Boli nas, że Bóg jest cierpliwy!

Dobra pszenica pozostanie dobrą, aż do dnia żniwa. Chwast także pozostanie do końca na polu. Na naszych ludzkich polach - pszenica pozostaje pszenicą, a chwast pozostaje chwastem.
Inaczej jest na polu Pana. Chwast przemienić się może w wyborną pszenicę, a pszenica straci ziarno i stanie się bezużytecznym źbłem! Nikt z nas nie wie, co wydarzy się jutro!
Robotnicy nie dostali pozwolenia aby pójść i wyrwać chwasty. Pan pola nakazał im tolerować chwasty i nie pozwolił oddzielić ich od pszenicy. A nas tak bardzo denerwuje fakt, że ci najgorsi żyją obok nas i dobrze się mają - czasami nawet wydaje się nawet, że mają się lepiej od nas. Beztroskie, spokojne i wesołe życie! Bez zmartwień, kłopotów, trudności. Ich nie dopadnie jakaś choroba! "Takich to najlepiej od razu na krzesło" można usłyszeć z ust niejednego katolika!
Uważamy się za pszenicę? - to mamy jeszcze bardziej czuwać nad sobą, czuwać nad naszą wiarą i miłością, mamy ciągle mieć na uwadze słowa Chrystusa - Kto wytrwa do końca, kto wytrwa jako pszenica do żniwa, ten będzie zbawiony! Podobnie jak Chrystus ci "pszeniczni" mają tolerować chwasty. Tolerować na polu to, co nie będzie z nimi w spichlerzu.
A kto się uznaje za chwast? - niech wie, że czas żniwa się zbliża, że ciągle ma jeszcze czas, okazję, możliwość do poprawy. Bóg obiecuje przebaczenie jak człowiek dokona zmiany, ale nie obiecał jutrzejszego dnia.
Tu na polu, na dole, na ziemi jest możliwe aby najgorszy chwast przemienił się w dorodny kłos pszenicznego ziarna. Tu na ziemi jest to możliwe, gdy zacznie się czas naszego żniwa, nie będziemy mogli niczego już zmienić.

Pan Bóg daje wszystkim szansę, Bóg daje nam szansę, abyśmy mogli do czasu żniwa - zmienić siebie, abyśmy mogli wydać dobre owoce naszego nawrócenia!

środa, 16 lipca 2008

Gdy spali... nasiał chwastu... i odszedł.

Jedno zdanie, ale jakże aktualne!
Bóg sieje ziarno Bożego słowa. Gdy nie słuchamy Boga, nie odpowiadamy, gdy nie wchodzimy z Nim w dialog wtedy śpimy. Gdy słowo Boże nie rośnie w nas, gdy nie dbamy o nie, gdy nie wydaje owocu, śpimy. Gdy stoimy w miejscu, gdy nie mamy ochoty spotkać się z Bogiem, w Jego słowie, czy Komunii św. - ŚPIMY!
Wtedy przychodzi nieprzyjaciel. Dzisiaj tak trudno go rozpoznać, bo przybiera maskę przyjaciela. Zachowuje się tak jakby chciał naszego dobra. Często zagłusza już od samego początku głos Boga, jest bardziej słyszalny, dostrzegalny, bardziej przemawia, nie trzeba się wysilać, aby go usłyszeć. Często podpowiada: - wszyscy tak robią! - nic złego się nie stanie! - przecież nikt tego nie widzi! - przecież musisz jakoś sobie radzić! Słyszymy jak nieprzyjaciel rozsiewa te słowa wokoło nas.
Słyszymy i ulegamy. A wtedy ten, który podawał się za przyjaciela odchodzi. Zostajemy sami. My i nasz problem, który rozpoczął się od przygody, spróbowania, zabawy... My i on - problem taki czy inny, problem, który zaczyna nas przerastać.
Ale nie jesteśmy sami. Siewca czeka. Ale nie w wygodnym fotelu, ale idzie ciągle za nami, idzie po grudach naszego życia. I cierpliwie czeka aż dostrzeżemy, że jest obok nas.

piątek, 11 lipca 2008

Słowo Boga

Co możemy wyczytać z pierwszego czytania?
1. Bóg posyła Słowo - konkretne zadanie i dobrze określony odbiorca.
Bóg nie przemawia w taki sposób, jak większość wielkich tej ziemi - którzy chcą podtrzymywać dialog, dyskusję. Bóg przemawia, ponieważ ma coś do powiedzenia, do zakomunikowania. Ponieważ chce, abyśmy wiedzieli, co jest drogie Jego sercu. I ma w myślach ściśle określone osoby. Zwraca się do kogoś precyzyjnie. Wzywa konkretnie.
2. To przesłanie wymaga odpowiedzi.
Każdy z nas musi odpowiedzieć. Tylko wtedy mogę powiedzieć, że słuchałem, zrozumiałem, kiedy odpowiem.
Niektórzy oceniają drugich przez pryzmat - skrzynki pocztowej. Osoba ważna, słynna, lub jakakolwiek inna - jeśli nie odpowiada na list, jest tylko nędznikiem, kimś, kto nie ma za grosz szcunku, chociażby miał tysiąc wytłumaczeń jak najbardziej usprawiedliwiających.
Myśląc o naszych relacjach z Bogiem, często to my jesteśmy takimi nędznikami. Niestety większa część Jego listów, przesłań, słów - została pogrzebana. Jeszcze nie zdążyliśmy odpowiedzieć. A ilość Jego listów do każdego z nas rośnie w zastraszającym tempie.
3. Odpowiedź nie może być wymijająca ani po mojej myśli, nie powinna dawać możliwości wyboru. To nie my określamy, jaki efekt ma osiągnąć Słowo, on jest określony przez Tego, który je do nas kieruje.
Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, gdzie spadnie ziarno i co z niego wyrośnie. To Bóg o tym decyduje!
Może zabraknąć odpowiedzi, może być ona niewystarczająca, nieodpowiadająca pragnieniom Boga, może być śmieszna wobec wielkości planu Boga.
Istnieje także Słowo, które może powrócić do nieba puste, bez odpowiedzi, bez efektu.
4. Szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą.
Nie wystarczy mieć tylko oczy i uszy.
Oczy są "szczęśliwe", jeśli widzą, a uszy jeśli słyszą, czyli jeśli umieją być otwarte. Także nasz rozum i nasze serce są "szczęśliwe" tylko wówczas, kiedy mają odwagę rozumieć i nie starają się pojąć czegoś innego.
________________________________________
Alessandro Pronzato, Oto Słowo Boże! rok A

czwartek, 10 lipca 2008

Przemiana skały, drogi, cierni.....

Dlaczego więc, powiedz mi , większość ziarna zginęła? Nie z winy tego, co siał, ale z winy roli, na którą ziarno padło, to znaczy z winy duszy, która go słucha. Ale dlaczego (Chrystus) nie mówi, że jedno ziarno przyjęli lekkomyślni i stracili je, inni - bogacze - zdusili je, inni znowu - zniewieściali - zdradzili je? Nie chce ich zbytnio dotknąć lub pogrążyć w zwątpieniu, ale naganę zostawia sumieniu słuchających.
Ale jaki był sens, powiesz, aby siać pomiędzy ciernie, na skale, przy drodze? Jeśli chodzi o posiew na ziemi, byłoby to rzeczywiście rzeczą nierozumną, ale gdy chodzi o duszę i o naukę, zasługuje to nawet na pochwałę. Gdyby to uczynił rolnik, słusznie by go zganiono: niepodobna bowiem, by skała stała się ziemią, aby droga przestała być drogą, a ciernie przestały być cierniami, ale gdy w grę wchodzą sprawy duchowe, rzecz ma się zupełnie inaczej.
Skała bowiem może się zmienić i stać się ziemią, drogę można zamknąć dla przechodniów, by stała się tłustą rolą, ciernie można powyrywać, aby ziarno wydało plon bez przeszkody. Gdyby to było rzeczą niemożliwą, nie siałby. A jeśli nawrócenie nie nastąpiło u wszystkich, to nie była wina siewcy, ale tych, którzy nie chcieli się nawrócić. Siewca uczynił to, co do Niego należało, a jeśli oni zdradzili i zmarnowali, co od Niego otrzymali, to Ten, który okazał tak wielką miłość, jest bez winy.
_______________________
św. Jan Chryzostom, Homilia na temat Ewangelii św. Mateusza.