Homilie i Kazania niedzielne...

... to by było zbyt proste!!!
Więc trochę myśli - czasami niepozbieranych, niepoukładanych - dotyczących Liturgii Słowa najbliższej niedzieli. Umieszczając tutaj gotowe kazania, uznałbym innych za nieumiejących pisać i tworzyć.
Szanując i podziwiając wszystkich - zachęcam do zapoznania się z moimi przemyśleniami, bądź tekstami, które dla mnie były lub są inspiracją...
Google

poniedziałek, 5 maja 2008

Pan Cejrowski o Karaibskiej modlitwie...

Pogrążony w lekturze Gringo wśród dzikich plemion, natrafiłem na fragment mówiący o przeżytej liturgii na Karaibach.
Temat znaku pokoju:
U nas to pusta, często żenująca formalność. Kiwamy do siebie głowami, uśmiechamy się zdawkowo, mruczymy pod nosem: pokój z tobą, (Jakim "tobą", kiedy to jest nieznana mi starsza pani, do której mówienie per "ty" uważam za wysoce niekulturalne.)
Latynosi zrozumieli o co chodzi - my nie. Tam, obcy obcemu nie przekazuje znaku pokoju, bo nie ma powodu do pojednania z osobą, której się w niczym nie zawiniło. Oni się przepraszają nie pro forma, ale za k o n k r e t n e winy, wobec konkretnych osób.
Jak pisze autor - przekazanie znaku pokoju, "zwyczajowe zamieszanie", to szukanie swoich bliskich po kościele, aby się pojednać.
Po powrocie z pewnych wakacji spędzonych na Florydzie miałem podobne wrażenie - tam znak pokoju trwał długo, nikomu się nie spieszyło, podchodziły do mnie różne osoby, aby choć podać rękę. Odpowiedzialni za śpiewy w tym czasie grali odpowiednie śpiewy.
Dalej Pan Cejrowski opisuje zachowanie ludzi podczas nabożeństwa:
Na Karaibachj, skoro już ktoś przyszedł do kościoła, to nie po to żeby pospać w ławce - wygodniej się śpi we własnym hamaku - nikt się więc nie ociąga. Wierni odpowiadają bardzo głośno, a śpiewają na całe gardła. Wszyscy!
Nikt nie mruczy pod nosem. Nikt nie milczy. Ba, odbywa się coś w rodzaju wyścigów - kto głośniej i kto szybciej. (...)
Latynosi bardzo często wchodzą księdzu w słowo - wyprzedzają go o pół kroku i odpowiadają jeszcze zanim ksiądz skończy swoją frazę. Wygląda to tak, jakby chcieli udowodnić, że wiedzą co powinno być za chwilę, że każdy z nich umie słowa kolejnych pacierzy - ksiądz jeszcze nie skończył, a oni już odpowiadają. Jak gromada szkolnych prymusów.

Tak czasami patrze na tych, którzy przychodzą do naszych polskich kościołów, gdziekolwiek odprawiam, jak ci ludzie czasami się nudzą, jak się męczą, jak często spoglądają na zegarek...
A czasami jak wypadnie - kogoś o coś poprosić, to już sobie ksiądz za dużo pozwala, Ja mam nieść krzyż???!!! itd. Tak myślę i niestety często można to przeczytać, że ludzie przychodzą do kościoła jak do teatru jednego aktora - księdza. Dają mu 45 minut czasem zgodzą się na 1 godzinę i proszę nas zabawić. Ktoś może narzekać na zgniłą Amerykę - ale tam widziałem, na typowej amerykańskiej parafii - żywą wspólnotę, ludzi którzy wiedzieli po co przyszli do świątyni...
Przykład - podczas ogłoszeń ksiądz pytał czy są jacyś goście (był czas wakacji) i chodząc po świątyni pytał się skąd są, jak się podoba na Florydzie, krótka rozmowa. Gdyby u nas tak ksiądz wyszedł - nikt by się nie przyznał, że jest gościem... wszak ci, którzy przychodzą są tylko widzami, to ksiądz niech się gimnastykuje, stara, aby fajnie, miło i przyjemnie.

Na zakończenie swojego opisu liturgii na Karaibach pan Cejrowski podaje następujący morał:
Na początku mnie to denerwowało (że wszyscy się prześcigają z odpowiedziami), gubiłem się, złościłem, ale teraz wiem, po latach, "ścigam się" tak jak oni, bo zrozumiałem, że to nie jest wyścig człowieka z człowiekiem, ale wyścig do Pana Boga.
Ciekawe kiedy u nas w Polsce zaczniemy wyścig do Pana Boga....

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

"Ja mam nieść krzyż???!!! itd. Tak myślę i niestety często można to przeczytać, że ludzie przychodzą do kościoła jak do teatru jednego aktora - księdza. Dają mu 45 minut czasem zgodzą się na 1 godzinę i proszę nas zabawić"

Chyba ktoś tu zapomina o tym, że owa "publiczność" płaci grube pieniądze za to "przedstawienie" żeby "aktorzy" mogli dalej żyć sobie w luksusach patrząc na biedę w kraju i dalej prawić o "równości".

ps. Większość środków Kościoła pochodzi właśnie od osób biednych. Dodać jeszcze można wszystkie opłaty za śluby, pogrzeby, msze itd. I wy jeszcze chcecie żeby wam nosić krzyże?
To może lekarzowi w czasie operacji rodzina powinna podawać skalpel?

W ogóle jak śmiecie jeszcze żądać od ludzi aktywności jeżeli dają wam tyle pieniędzy. Tylko proszę mówić, że tak nie jest !!! Bo ja księdza w autobusie nigdy jeszcze nie spotkałem albo głodnego.

Anonimowy pisze...

Przedkomentatorze!
chyba nie do końca zrozumiałeś cel i zamysł tej notki, albo jesteś takim człowiekiem, który wszystko sprowadza do kasy, a może i jedno i drugie!
Od nikogo ksiadz czy "aktor" nie wymaga "grubej kasy" za przedstawienie (nie o to chodziło w całym poście) można powiedzieć, że to niezręczne porównanie autora.

Piszesz, że większość środków Kościoła pochodzi od biednych, ale ja jeszcze nigdy nie widziałem, aby jakiś ksiądz wyrywał komuś kase a potem kazał "nosić krzyże" (znów odczywam brak czytania ze zrozumieniem lub brak percepcji większego fragmentu tekstu). Jeśli człowiek przychodzi do kościoła to nie dla księdza!! i nie dla księdza nosi cokolwiek - przeczytaj podsumowanie, zakończenie notki - tekstem z Cejrowskiego.

Aha i tak jeszcze spytam - ile dałeś/aś księdzu pieniędzy, aż "tyle"?? No i jeśli masz być aktywny/a dla księdza, to w sumie daj sobie spokój.

pozdrawiam

lipinski-kamil.pl pisze...

Noszenie krzyża wiąże się pewnie z Drogą Krzyżową, na której taca nie jest zbierana, więc chyba drogi pierwszy anonimowy gość pomylił ważne fakty lub dawno nie był w Kościele. Księdzu Marcinowi zapewne chodziło o to, że ludzie przychodzą do Kościoła z przyzwyczajenia i nie angażują się całym sobą w liturgię.